dj1936

joined 4 years ago
MODERATOR OF
[–] [email protected] 6 points 1 week ago (1 children)

Dlatego każda inicjatywa powinna mieć swoją stronę www.

Może nawet na nią kopiować treści z Facebooka, ale to ważne, żeby mieć swoją stronę www - choćby był to blog na noblogs.org czy na wordpress.com.

Inaczej lata pracy może zostać zniweczone przez naciśnięcie jednego guzika.

[–] [email protected] 2 points 1 week ago

I finalnie jest tak, że pracownicy firm, w których praca 24h na dobę przez 365 dni w roku (jak np. PKP) rzadziej pracują w niedzielę, niż np. kasjerzy w Żabce i w innych firmach, które w niedzielę mogłyby być zamknięte.

[–] [email protected] 1 points 1 week ago
[–] [email protected] 1 points 1 week ago (1 children)

Czy to jest to, gdzie występował Xavier z wolnelewo.pl ?

[–] [email protected] 4 points 1 week ago

Prawicowy rząd krajowy, prawicowy rząd stolicy, - i tak od lat - a więc i prawicowa firma "kościół katolicki" korzysta.

[–] [email protected] 1 points 1 week ago (3 children)

Jeśli zarobię w roku 2024 35000zl, to opodatkowane będzie 5000zl?

I z tego opodatkowanego 5000zl, 1,5% mogę przekazać na jakąś organizacje, zamiast dać to państwu?

[–] [email protected] 5 points 1 week ago

Ja również dopiero w tej chwili się o tym dowiedziałem.

[–] [email protected] 2 points 1 week ago* (last edited 1 week ago)

Pytanie, czy pisałby takie rzeczy, gdyby nie był ustawiony ekonomicznie i do końca życia nie musiał się martwić o pieniądze.

Jestem uprzedzony, bo nie lubię pasożytnictwa i życia na koszt innych, z pracy innych.

[–] [email protected] 2 points 1 week ago

Najbardziej potrzebne są ręce do pracy i wsparcie finansowe.

Ale ręce do pracy to nie tylko bycie dobrym budowlańcem. To też kucie tynków czy przygotowywanie posiłków. Można bardzo pomóc, gdy powodzian odciąży się w temacie codziennego przygotowywania obiadów.

[–] [email protected] 2 points 1 week ago (1 children)

Matrix to hybryda signala i discord? Jeśli tak, to brzmi wspaniale!

[–] [email protected] 2 points 1 week ago

Wow! Jeszcze nie wiem co to znaczy, ale postaram się ogarnąć.

 

Anastasiia Morozova Dziennikarka FRONTSTORY W związku z zatrzymaniem Pawła Durowa w Paryżu, Telegram zawiesił działanie kontrowersyjnej funkcji w aplikacji. Funkcja ta pozwalała zobaczyć wszystkich użytkowników w promieniu co najmniej 500 metrów od własnej lokalizacji, nawet przy wyłączonej opcji udostępniania swojej pozycji. Funkcja ta była chętnie wykorzystywana przez kupujących nielegalne substancje, którzy mogli w łatwy sposób zlokalizować sprzedawców w okolicy.

Francuskie media donoszą, że współtwórcy Telegrama zarzucono brak odpowiedniej moderacji komunikatora i współpracy z organami ścigania. Zdaniem policji umożliwiało to prowadzenie niezakłóconej działalności przestępczej w aplikacji. We FRONTSTORY również zetknęliśmy się z niechęcią Telegrama do moderacji. W 2023 r. opisaliśmy sieć kanałów NewsFront https://frontstory.pl/newsfront-dezinformacja-propaganda-rosja-europa-sankcje/ , prowadzoną na zlecenie Kremla, która szerzy rosyjską propagandę w Europie Środkowej.

„Telegram jest unikalnym źródłem niezależnych informacji (...). Na przykład Rosjanie mogą uzyskać dostęp do serwisów informacyjnych zakazanych przez Kreml”, odpowiedział przedstawiciel Telegrama na nasze pytania, dlaczego nie wstrzymuje działań dezinformacyjnych siatki. W końcu, Telegram przyznał, że nie wiedział, iż Unia Europejska nałożyła sankcje na redaktora naczelnego NewsFront.

Niedługo po otrzymaniu naszych pytań, niektóre kanały NewsFront na Telegramie, w tym słowackie, czeskie, rosyjskie, bułgarskie, francuskie i hiszpańskie, zostały zablokowane. Jednak kanały w języku polskim, serbskim, niemieckim i angielskim nadal były dostępne lub szybko pojawiły się pod nowymi nazwami.

 

Więcej wyrozumiałości dla siebie, odnotowywanie nawet małych sukcesów i przewidywanie nagród za kroki na drodze do celu - to niektóre z porad, które mogą przydać się osobom, mającym zwyczaj odkładania zadań na później. 6 września przypada Dzień Walki z Prokrastynacją.

Robienie prania zamiast pracy nad jakimś ważnym projektem? Scrollowanie internetu zamiast sprzątania? Odkładanie miesiącami wizyt u lekarza lub trudnej rozmowy z kimś bliskim? Oddawanie projektu w ostatnim możliwym terminie lub po czasie? Według badań z 2023 r. około 20 proc. dorosłych uważa się za przewlekłych prokrastynatorów, a wśród studentów i studentek odsetek ten wzrasta do 70 proc.

Prokrastynacja to powszechne zjawisko polegające na odkładaniu na później lub opóźnianiu wykonania jakiejś czynności, zastępując ją innym, mniej ważnym zadaniem. Bardzo wiele osób mogłoby się podpisać pod słynnym mottem Scarlett O’Hary z “Przeminęło z Wiatrem”: “Pomyślę o tym jutro”.

Psycholog dr Neil Fiore w książce “Nawyk Samodyscypliny” proponuje pewne ćwiczenia, które prokrastynatorom i prokrastynatorkom pomogą “zaprogramować swojego wewnętrznego stróża”. Badacz m.in. zachęca, by przyjrzeć się chłodnym okiem temu, co się z nami dzieje się, kiedy odkładamy wykonanie zadania i co się dzieje, kiedy wykonujemy zadanie na czas.

Prokrastynacja może mieć bowiem różne podłoża. Jedna z typologii (Steel 2007) wyróżnia cztery typy prokrastynatorów. Poszukiwacze wrażeń czerpią przyjemność z kończenia zadań tuż przed terminem. Impulsywni prokrastynatorzy z kolei mają trudności z dyscypliną i łatwo się rozpraszają. Są też osoby, u których stagnacja ma związek z trudnościami w podejmowaniu decyzji. Kolejną motywacją do odkładania działań jest unikanie trudnych emocji: są osoby, które odkładają działanie, bo boją się niepowodzenia lub dezaprobaty innych.

Warto też przekonać się, czy jest się prokrastynatorem aktywnym czy pasywnym. Ci aktywni postrzegają prokrastynację jako coś pozytywnego, dostarczającego przyjemnych przeżyć. Osoby takie preferują pracę pod presją i świadomie podejmują decyzję o odkładaniu zadań.

Z kolei prokrastynatorzy pasywni (stanowią oni większość) nie zamierzają i nie lubią odkładać działań, jednak konieczność podejmowania decyzji ich paraliżuje, stąd mają problem z ukończeniem zadań na czas (więcej na ten temat w artykule w "International Journal of Educational Research").

Neil Fiore zwraca uwagę na język, jakim sami sobie opowiadamy o zadaniach, które na nas czekają.

Zamiast mówić sobie, że coś “muszę zrobić” lub “powinnam/powinienem zrobić” - lepiej zwrócić uwagę na swoją władzę nad sytuacją: mam wybór, co chcę robić i sama/sam o tym decyduję. Fiore pisze, że jeśli uznamy jakieś zadanie za obowiązek, pojawia się presja i łatwo można zacząć postrzegać siebie jako ofiarę, która powinna sprawić opór, bo nie ma wpływu na to, co robi. Łatwiej za to wziąć się do pracy, jeśli uznamy, że chcemy ją wykonać i sami dokonaliśmy tego wyboru.

Kolejnym punktem jest to, by nie skupiać się na tym, by skończyć jakieś działanie. Łatwiej wyznaczyć sobie cel, aby rozpocząć pracę nad jakimś zadaniem. To wizja prostsza do zrealizowania i bardziej osiągalna.

Fiore zwraca uwagę, że “ludzie czynu” w odróżnieniu od prokrastynatorów zwracają większą uwagę na kolejny mały krok, który są w stanie postawić, zamiast stresować się myślą, że projekt, który jest do wykonania jest duży i ważny.

Warto też pohamować swój perfekcjonizm. Zamiast wyobrażać sobie, że działanie musi być zrobione doskonale, należy uświadomić sobie, że każdy jest tylko człowiekiem i że należy akceptować swoje niedoskonałości.

Kolejna sprawa dotyczy wypoczynku i nagradzania siebie za sukcesy na drodze do celu. Wbrew pozorom regularne przeznaczanie czasu na przyjemności - np. na ćwiczenia fizyczne czy spotkania z przyjaciółmi - może zwiększyć poczucie własnej wartości i pomóc zmniejszyć niepokój związany z pracą.

W książce dr Neil Fiore proponuje również przygotowanie “odwrotnego harmonogramu”.

Zaplanować w nim należy działania niezwiązane z pracą, m.in.: sen, posiłki, odpoczynek, spotkania z bliskimi, sport, rutynowe zajęcia. Dzięki temu lepiej będzie lepiej widać terminy, w których można zacząć pracę i bardziej realistycznie rozłożyć swoje siły. W harmonogramie warto wpisywać każde okresy, w których przepracowało się ponad pół godziny i podliczać efektywny czas pracy po każdym tygodniu.(PAP)

Nauka w Polsce, Ludwika Tomala

lt/ bar/

 

Sycylia zmaga się z ogromną suszą. W Palermo wprowadzono racjonowanie wody, a w kilku miejscowościach kwitnie handel wodą z nielegalnych cystern. Sycylijczycy wychodzą na ulicę i domagają się sprawniejszych działań władz.

Na Sycylii nasilają się protesty w związku z suszą i brakiem działania lokalnych władz w tej sprawie. W Palermo od poniedziałku obowiązuje racjonowanie wody, a mniejsze lub większe ograniczenia dotyczące korzystania z wody wprowadzono w ponad 100 gminach.

Mieszkańcy wielu miast i wsi zdani są na nielegalne cysterny z wodą, które przyjeżdżają co kilka dni. Woda jest płatna, a ceny rosną z każdym dniem. Restauracje płacą od 250 do 400 euro za ilość, która ledwie wystarcza na prowadzenie biznesu. Są również cysterny z darmową wodą od lokalnych władz, jest ich jednak zdecydowanie za mało i odwiedzają miejscowości co kilkanaście dni. Dotkliwa susza na Sycylii

Najbardziej dotknięte suszą są okolice miasta Caltanissetta, gdzie mieszkańcy zorganizowali w poniedziałek demonstrację. Wyszli na ulice z transparentami "Chcemy wody".

W okolicznej Niscimie wody nie ma od 42 dni. Jeden z mieszkańców w rozmowie z lokalnymi mediami powiedział, że winę za tę sytuację ponoszą także władze. Brakuje organizacji transportu wody i naprawy uszkodzonych rurociągów, które zdaniem wielu osób, także są przyczyną problemów.

ZOBACZ: Fala upałów we Włoszech. Doszło do tragedii

"Wraz z innymi mieszkańcami naszej okolicy wszyscy jesteśmy zirytowani, ponieważ ta sytuacja jest naprawdę frustrująca i stresująca” – mówi mieszkaniec Niscime.

W mieście Agrigento woda jest dostarczana co 15 dni, a w Ravanusa w dystrybucja odbywa się nawet co 20 dni. Burmistrz Agrigento Franco Micciché powiedział, że region zmaga się z "najgorszym kryzysem wodnym ostatnich latach". Podpisał także rozporządzenie, które zachęca do niemarnowania wody.

ZOBACZ: Fala afrykańskich upałów w Europie. Żar leje się z nieba, część atrakcji zamknięta

Burmistrz zakazał poboru wody pitnej do mycia chodników i podwórek, mycia samochodów, podlewania ogrodów warzywnych i ogrodów, a także do zasilania ozdobnych fontann i basenów.

Susza doprowadziła do wyschnięcia części zbiorników wodnych. Pozostałe zmniejszyły się nawet o 60 proc. Stawy przypominają kałuże, a rzeki rowy. Aldona Brauła / polsatnews.pl

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2024-07-23/sycylia-zmaga-sie-z-susza-kwitnie-handel-woda-z-nielegalnych-cystern/

 

Rozmawiamy z organizatorami protestu przeciwko rządowemu programowi Kredyt 0% (Kredyt mieszkaniowy #naStart) - Dawidem z organizacji Czerwoni/Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów i Patrykiem Szynkowskim z Kolektywu Rozbrat i OZZ Inicjatywa Pracownicza. donald.pl: Właśnie się okazało, że w budżecie nie ma środków na kredyt 0%. Czy Wasz protest i tak się odbędzie? Dawid i Patryk: Oczywiście. To protest przeciwko całej polityce mieszkaniowej, albo raczej jej braku. A z kredytem jeszcze nie ma oficjalnie informacji, że wyrzucają to do kosza, piłka cały czas w grze. donald.pl: Dlaczego akurat zdjęcie Śmiszka? W końcu Lewica jest w rządzie i podobno załawia różne sprawy? Dawid i Patryk: Choć trafiliście Państwo akurat na grafikę ze Śmiszkiem, na grafikach są również przedstawiciele innych partii - PiS, KO, Polska 2050, PSL, Kukiz15 i Konfederacji. Stajemy przeciwko całej klasie rządzącej, klasie kapitalistów - wielkich biznesmenów, bankierów, milionerów i bogaczy. donald.pl: Ok, ale co to ma wspólnego z tym nieszczęsnym kredytem #naStart? W tym proteście szczególnie przeciwko bankierom i deweloperom, którzy maksymalizują swoje zyski dzięki kryzysowi mieszkaniowemu w Polsce i pod których ewidentnie pisany jest program: Kredyt mieszkaniowy #naStart. Tak jak jego poprzednik ("Kredyt 2%"), "Kredyt 0%" podbił ceny mieszkań, napędzając tym samym zyski deweloperów, którzy zdominowali budownictwo mieszkaniowe w Polsce. Gwarantuje on również kolejnych klientów bankom, które będą chętnie udzielać masy kredytów na mieszkanie. To pokazuje, czyim interesom służy nasz rząd. donald.pl: Dlaczego akurat zdjęcie Śmiszka i dlaczego akurat Lewica? Dawid i Patryk: Tak, tzw. "Lewica" jest w rządzie, a Razem ma swoich posłów, i co? Stanowią świetne uzupełnienie innych liberalnych partii tego rządu. Mamy tzw. "Lewicę" w rządzie - a w Polsce trwa fala zwolnień, a rząd dzięki swojemu programowi winduje ceny mieszkań. "Lewica" świetnie ustawiła się w rządzie, jako "nieszkodliwy" i bezbronny koalicjant, który nie ma znaczącego wpływu, i już w okresie ostatniej kampanii wyborczej do parlamentu skapitulował przed KO i Tuskiem, licząc jedynie na ciepłe i nieznaczące posadki w nowym rządzie. Przedstawiciele "Lewicy" również czerpią zyski z najmu mieszkań. Z ostatnich oświadczeń majątkowych wynika, że Śmiszek uzyskał 62 tys. zł, Czarzasty 27,6 tys. zł, a Maciej Konieczny - 19,9 tys. zł. donald.pl: I co z tego wynika? Nie ma opcji, żeby przed patologiami rynku mieszkaniowego w Polsce, ludzi pracy bronili politycy, którzy sami odnoszą z niej korzyści. To są wilki w owczej skórze ukrywający się na lewicy. Ci posłowie nie są w stanie reprezentować zwykłych ludzi, ponieważ większość z nas nie zarabia na najmie. W swojej praktyce na co dzień walczymy z ludźmi, którzy są na sztandarach lewicy. Chcemy większej reprezentacji lokatorów w polityce, nie landlordów. donald.pl: Co jest złego w posiadaniu siedmiu mieszkań? Dawid i Patryk: Posiadanie przez prywatną osobę siedmiu mieszkań jest dobre tylko i wyłącznie dla tego prywatnego właściciela. Jeśli wiele osób lub firm gromadzi duże ilości nieruchomości, może to prowadzić do wzrostu cen mieszkań i czynszów, co czyni je mniej dostępnymi dla przeciętnych obywateli. Nic nie stoi naprzeciw paru właścicielom, żeby się dogadali i symultaniczne podnosili czynsze na jakimś skrawku ziemi. Gdy jedni posiadają wiele mieszkań, 34 tys. osób nie ma własnego kąta. Są bezdomni. Większość z nas nigdy nie będzie miała mieszkania na własność. Dlatego państwo powinno budować alternatywę do posiadania mieszkań. Tanie mieszkania na wynajem, to coś, czego nie zagwarantują nam prywatni właściciele, bo im się nie opłaca.

Przypominamy jeszcze raz: Śmiszek wyciąga 62 tys. złotych z najmu mieszkań. donald.pl: Czyli samo w sobie zarabianie na mieszkaniach jest złe? Dawid i Patryk: 3.6 mln pracowników w Polsce zarabia pensję minimalną. Wydaje się to niesprawiedliwe, że posiadanie wielu mieszkań jest bardziej opłacalne, niż praca. A to właśnie praca utrzymuje społeczeństwo. Dlaczego ci, którzy utrzymują system, otrzymują najmniejszy kawałek tortu? Weźmy się w garść i wygryźmy większy. W Polsce mamy ok. 1.8 mln pustostanów. W samej Warszawie 207 tys. nieruchomości jest pustych. Brakuje tych tanich mieszkań na wynajem, o których wspominałem, a jednak władza pozwala na utrzymywanie pustych mieszkań. Ewidentnym priorytetem władzy jest napchanie kieszeni biznesowi i deweloperom, Donald Tusk kredytem 0% chce ustawić dla nich kroplówkę o wartości 21,5 mld złotych. donald.pl: Co ktoś, kto ma więcej niż jedno mieszkanie i komuś wynajmuje jest już landlordem i wyzyskiwaczem? Gdzie jest granica i kiedy zaczyna się wyzysk? Dawid i Patryk: Możemy rozdrabniać się i długo myśleć, czy ktoś, kto ma 2 mieszkania, jest wyzyskiwaczem, czy nie. Jak łamie ustawę o ochronie praw lokatorów, ustawia jakieś chore czynsze czy nie zajmuje się mieszkaniem, to jest wyzyskiwaczem na pewno. Problemem natomiast są wielcy deweloperzy. Taki Jarosław Szanajca jest na przykład prezesem Dom Development, którzy na deweloperce wyciągają 2 419 mln złotych. To tego kalibru firmy lobbują za rozwiązaniami pro deweloperskimi w rządzie i tworzą systemowy wyzysk. Jeżeli granica jest na ziemi, to oni już dawno są w kosmosie. W Poznaniu deweloperzy spod znaku kurii jak Tomasz Palacz i Adam Winogradzki starają się pozbyć mieszkańców osiedla maltańskiego, ksiądz w wywiadzie się przyznał, że już od lat szukają dewelopera na to miejsce. Przy takich grubych rybach, Mirek z dwoma mieszkaniami jest co najwyżej sprytnym gościem, który wykorzystał lukę pozostawioną przez państwo ignorujące potrzeby mieszkaniowe. donald.pl - Kredyt 0% nie. A co tak? Które państwo i która polityka mieszkaniowa jest słuszna? Dlaczego? Dawid i Patryk: Tak jak wspomnieliśmy wcześniej - państwo powinno budować tanie mieszkania na wynajem. W ciągu trzech dekad III RP zlikwidowano w Polsce 70% mieszkań komunalnych, przez co ich udział w ogólnym zasobie spadł do 4%. Zamiast niszczyć zasób komunalny, państwo powinno go powiększać. I to nie jednorazowo, nie przez kilka lat, a przez następne dekady. Które państwo i która polityka mieszkaniowa? Czemu szukać innych państw? Możemy sięgnąć do historii naszego własnego kraju. W PRL-u mieliśmy osiedla doby wielkiej płyty, które cechowały się świetną urbanistyką, dobrą proporcją między wysokościami i odległościami budynków od siebie, które były bogate w zieleń, wyposażone w usługi publiczne, i - jak pokazuje współczesność - niezwykle żywotne. Choć nie były idealne, możemy uczyć się na błędach, które popełniono, a powyższych zalet próżno szukać w dzisiejszej patodeweloperce. donald.pl: No, mieszkanie w blokach to też nie jest najlepsza rzecz na świecie?

Bardzo często, krytyka wobec budownictwa mieszkaniowego PRL skupia się na technologii czy normach - choć zarówno jedne jak i drugie rozwijają się z biegiem czasu, i zawsze budynki nowsze pod tym względem prześcigną te starsze. Np. w ciągu ostatnich trzech dekad podnoszono normy, chociażby w zakresie termoizolacyjności, dzisiejsze budynki muszą spełniać wyższe standardy niż te z lat 90 czy 2000. Bardzo często krytykę wobec budownictwa minionej epoki można jeszcze celniej skierować wobec dzisiejszych osiedli - chociażby w kwestii metrażu (patrz mikrokawalerki). Państwo budowało mieszkania, a czynsze były niskie. Dziś dzięki dobrobytowi wolnego rynku, zamiast mieszkań możemy wynajmować mikrokawalerki, za których miesięczny wynajem oddajemy pół, a czasem nawet i więcej wynagrodzenia. Dziękujemy takiej wolności, dziękujemy takiej władzy. donald.pl: Dzięki za rozmowę.

 

cross-postowane z: https://szmer.info/post/4236843

Tusk przed wyborami: Jeszcze niecały miesiąc i pełnia praw kobiet stanie się znów codziennością.

Tusk po wyborach: Do następnych wyborów większości w tym parlamencie dla legalnej aborcji, w pełnym tego słowa znaczeniu, nie będzie.

Wiem, że „Kasandry” takie jak ja nie są zbyt popularne, dlatego moje prognozy nie dostają tysięcy lajków, a ja nie mam setek tysięcy obserwujących, ale przynajmniej mam satysfakcję, że przewidziałem prawidłowo.

Choć przyznam, że bezczelność, a może głupota libkowej władzy nieco wykracza poza to, czego się spodziewałem. Do tej pory obrońcy Umiłowanego Demokraty powtarzali mi w komentarzach, że i tak Duda zablokuje, więc co robić… No więc teraz Tusk powiedział wprost, że nawet jak wygrają wybory prezydenckie, żadnej poważnej zmiany nie będzie.

W tej kwestii, bo w innych zmiany są na gorsze. Polityki migracyjnej nie ma, są pozorowane działania na granicy, gdzie ludzie dalej trafiają na bagna, a jak próbują przedostać się legalnie przez ostatnie czynne przejście graniczne z Białorusią, to ich dokumenty wbrew prawu nie są przyjmowane.

W kwestii budownictwa mieszkaniowego, wiadomo, ciągłe widmo dopłat do deweloperów. W kwestii systemu ochrony zdrowia Petru opowiada, że ponoć są dogadani w kwestii obniżenia składki szefostwu firm, ale dla pracowników na obniżkę już zabraknie. Jak ma być generalnie finansowana ochrona zdrowia, też nie wiadomo.

W kwestii praw osób LGBT nic się nie zmienia. Nawet związków partnerskich (co jest szerszą sprawą niż tylko prawa LGBT) nie byli w stanie ruszyć.

I tak dalej, i tym podobne. Bida z nędzą.

Mamy się cieszyć ściganiem jakichś drugorzędnych pionków pisowskich i tym, że w przejętej telewizji występują osoby wrogie osobom trans.

Nawet nie chce mi się tutaj być się szczególnie wyzłośliwiać. To już przestało być zabawne.

Szczęśliwie oddolne organizacje działają i dzięki nim aborcja jest powszechnie już praktycznie dostępna, a teraz ma powstać nawet specjalna przychodnia aborcyjna. W tym samym czasie ciamciaramcia Tusk nic nie może, bo mu Kosiniak z biskupem pogrożą paluszkiem.

Co za żenujące fajtłapy. Tylko potem nie zwalajcie na takich jak ja rzekomych „symetrystów”, że frekwencja będzie żałosna.

Xavier Woliński

 

Tusk przed wyborami: Jeszcze niecały miesiąc i pełnia praw kobiet stanie się znów codziennością.

Tusk po wyborach: Do następnych wyborów większości w tym parlamencie dla legalnej aborcji, w pełnym tego słowa znaczeniu, nie będzie.

Wiem, że „Kasandry” takie jak ja nie są zbyt popularne, dlatego moje prognozy nie dostają tysięcy lajków, a ja nie mam setek tysięcy obserwujących, ale przynajmniej mam satysfakcję, że przewidziałem prawidłowo.

Choć przyznam, że bezczelność, a może głupota libkowej władzy nieco wykracza poza to, czego się spodziewałem. Do tej pory obrońcy Umiłowanego Demokraty powtarzali mi w komentarzach, że i tak Duda zablokuje, więc co robić… No więc teraz Tusk powiedział wprost, że nawet jak wygrają wybory prezydenckie, żadnej poważnej zmiany nie będzie.

W tej kwestii, bo w innych zmiany są na gorsze. Polityki migracyjnej nie ma, są pozorowane działania na granicy, gdzie ludzie dalej trafiają na bagna, a jak próbują przedostać się legalnie przez ostatnie czynne przejście graniczne z Białorusią, to ich dokumenty wbrew prawu nie są przyjmowane.

W kwestii budownictwa mieszkaniowego, wiadomo, ciągłe widmo dopłat do deweloperów. W kwestii systemu ochrony zdrowia Petru opowiada, że ponoć są dogadani w kwestii obniżenia składki szefostwu firm, ale dla pracowników na obniżkę już zabraknie. Jak ma być generalnie finansowana ochrona zdrowia, też nie wiadomo.

W kwestii praw osób LGBT nic się nie zmienia. Nawet związków partnerskich (co jest szerszą sprawą niż tylko prawa LGBT) nie byli w stanie ruszyć.

I tak dalej, i tym podobne. Bida z nędzą.

Mamy się cieszyć ściganiem jakichś drugorzędnych pionków pisowskich i tym, że w przejętej telewizji występują osoby wrogie osobom trans.

Nawet nie chce mi się tutaj być się szczególnie wyzłośliwiać. To już przestało być zabawne.

Szczęśliwie oddolne organizacje działają i dzięki nim aborcja jest powszechnie już praktycznie dostępna, a teraz ma powstać nawet specjalna przychodnia aborcyjna. W tym samym czasie ciamciaramcia Tusk nic nie może, bo mu Kosiniak z biskupem pogrożą paluszkiem.

Co za żenujące fajtłapy. Tylko potem nie zwalajcie na takich jak ja rzekomych „symetrystów”, że frekwencja będzie żałosna.

Xavier Woliński

 

Czy zdarzyło Ci się kiedyś udostępnić film przed obejrzeniem go do końca? Albo przesłać dalej artykuł po przeczytaniu tylko jego nagłówka? Zobacz, dlaczego warto wiedzieć, co dokładnie przesyłasz innym i jaki to może mieć na nich wpływ, zanim przekażesz to dalej. Dowiedz się więcej o tym, co robi YouTube, aby powstrzymać rozpowszechnianie fałszywych informacji: yt.be/wcisnijpauze

 

Nestor Machno to ikona globalnych anarchistów. A jak pamięta o nim Ukraina? Odwiedziliśmy jego rodzinne miasto i krewnych „Mój dziad ze strony mamy to był starszy brat Nestora” – wylicza Jurij, gdy siadamy w piwnicy, która od ponad dwóch lat jest jego domem. Rosyjska inwazja pogrzebała pomysł Jurija, by z Paryża sprowadzić prochy człowieka, który ponad sto lat temu stworzył tu własne niepodległe państwo. Antonina Palarczyk - Tygodnik Powszechny Antonina Palarczyk z Hulajpola (obwód zaporoski, Ukraina)

30.07.2024

Czyta się 8 minut Facebook X Messenger WhatsApp Email Podziel się Pomnik Machna w centrum Hulajpola. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Pomnik Machny w centrum Hulajpola. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Choć niedawno, na początku lipca, niezauważenie przemknęła 90. rocznica jego śmierci, Nestor Iwanowicz Machno to postać, która w Ukrainie wciąż budzi emocje. Na świecie traktowany jest jako ikona anarchizmu. Tutaj dla jednych to bohater walki o wolność. Dla innych: zdrajca, który przyłożył się do pogrzebania nadziei na niepodległą Ukrainę. Zależy, kogo zapytać.

Także wśród żołnierzy Machno ma dziś oddanych zwolenników: znajdują w nim inspirację dla swojej własnej wojny, za ich swobodę.

Odwiedziłam Hulajpole na Zaporożu, gdzie się urodził, aby poszukać jego śladów. Oraz jego krewnych. Hulajpolska republika

Kim był? Urodzony w 1888 r., dorastał w biedzie. Oraz w niechęci do klasy „wyzyskiwaczy”. Mając 18 lat, dołączył do Związku Biednych Chłopów – tajnej organizacji anarchistycznej, działającej w tym zakątku carskiego imperium. Pojawiła się na początku wieku XX – jako jedna z zapowiedzi rychłych wstrząsów. Ukraiński żołnierz w przygranicznym obwodzie ługańskim. Wschodnia Ukraina, 19 lutego 2022 r. Fot. AP/Associated Press/East News / Atak na Ukrainę Wojciech Pięciak Za geopolityczne decyzje Putina rachunek płacą ludzie. Jak ci z miasteczka, które może przejść do historii jako „ukraińskie Gliwice”. Co ich czeka? Co nas czeka?

W jej szeregach 18-latek zaczął wdrażać ideę rewolucji. Początkowo zajmował się napadami na lokalnych bogaczy (dla niego nie był to napad, lecz ekspropriacja). Policja rozbiła ich grupę w 1908 r., a Machno wraz z innymi, którzy pozostali przy życiu, trafił do aresztu. Sądzony za zabójstwo policjanta, szubienicy uniknął dzięki sfałszowanemu aktowi urodzenia (wedle którego był nieletni). Dostał 10 lat.

Gdy rewolucja lutowa w 1917 r. obaliła carat, został zwolniony. Wrócił do Hulajpola, gdzie rozpoczął się nowy rozdział w jego życiu: zaczął gromadzić oddział zbrojny. Tak skutecznie, że w szczytowym momencie armia Machny liczyła niemal 100 tys. ludzi, zrekrutowanych wśród chłopów. Na swych sztandarach pisali: „Wolność albo śmierć”.

Wraz z armią powstała anarchokomunistyczna republika ze stolicą w Hulajpolu. Walczyli ze wszystkimi: z okupacyjnymi wojskami niemieckimi i austro-węgierskimi, z białymi i petlurowcami. Z czerwonymi na zmianę walczyli i się sprzymierzali. Właśnie to przyniosło mu oskarżenie o dołożenie swojej cegiełki do pogrzebania ukraińskich nadziei na niepodległość. Jego zaufanie do bolszewików okazało się skrajną naiwnością: ci rozbili siły Rewolucyjnej Armii Powstańczej Ukrainy, co przyniosło kres hulajpolskiej republice.

Zmarł w 1934 r. na emigracji w Paryżu. Miał dopiero 45 lat – zabiła go gruźlica. Spotkanie w piwnicy

Dziś Hulajpole to miasteczko-widmo: od ponad dwóch lat tylko kilka kilometrów dzieli je od rosyjskich pozycji. Trudno o nietknięty budynek. Wojna wygnała większość mieszkańców. Z rzadka poboczem przemknie jakiś cień. Lub zaszczeka bezpański pies, którego właściciele dawno stąd uciekli. Życie tli się głównie w piwnicach: dają schronienie, przynajmniej przed niektórymi rodzajami pocisków i bomb. Kamala Harris podczas kampanii w Milwaukee w stanie Wisconsin. 23 lipca 2024 r. // Fot. Daniel Steinle / Bloomberg / Getty Images Kamala Harris zmierzy się z Trumpem. Czego możemy się po niej spodziewać? Dlaczego lubi ją pokolenie Z? Jan Smoleński W polityce zagranicznej można spodziewać się po niej kontynuacji tego, co zaczął Joe Biden. Jako wiceprezydentka Harris umacniała więzi atlantyckie, podzielała pogląd, iż Rosja zagraża porządkowi światowemu, i wykonywała gesty świadczące o jej wsparciu dla Ukrainy. Jej niemal pewna nominacja sprawia, że wielu polityków z Europy oddycha z ulgą. A co sądzą Amerykanie?

Schodzę do jednej z takich piwnic. U wejścia strzegą jej dwa psy; leżą pod daszkiem z blachy falistej. W środku mruczy telewizor. Na jednym z łóżek ustawionych pod ścianą kot zwinął się w kłębek. W półmroku rysują się sylwetki. Wśród nich: Jurij Iwanowicz Grom.

Jurij ma niebieskie oczy i jest spokojny niemal tak, jak stojący całkiem niedaleko, w centrum, pomnik Nestora Machno – jego krewniaka.

– Mój dziad ze strony mamy to starszy brat Nestora – wylicza, gdy siadamy na wolnym łóżku. – Omelko, czyli Omelian Iwanowicz, jeden z piątki rodzeństwa Nestora. Poza Omelkiem byli też Polikarp, Sawielij, Grigorij i Nastia. Moja mama urodziła się w 1917 r., kiedy zaczęła się rewolucja lutowa. I kiedy Nestor został zwolniony z więzienia w Moskwie.

On przyszedł na świat w 1960 r., gdy Nestor od dawna leżał na paryskim cmentarzu Père-Lachaise. Właśnie ten fakt nie dawał Jurijowi spokoju: latami zbierał dokumenty, starał się o powrót szczątków Nestora do ojczyzny i powtórny pochówek. Na cmentarzu przy ulicy Sobornej w Hulajpolu. Obok jego rodziców, Iwana Rodionowicza i Eudokii Konstantinowny.

– I obok mojego dziada Omelka i mojej babci, która, swoją drogą, żyła 109 lat, Warwara Petriwna z domu Harenko – Jurij wylicza bez zająknienia. – Obok brata, najstarszego Polikarpa.

Rosyjska inwazja pogrzebała pomysł sprowadzenia prochów Nestora. I przekierowała życie Jurija na inne tory: od ponad dwóch lat priorytetem jest przeżycie w ostrzeliwanym miasteczku. I zapewnienie sobie jako takich warunków w blokowej piwnicy. Jurij Grom. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Jurij Grom. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Machnowszczyzna w powietrzu

Choć Hulajpole i miejscowości, które mijam w drodze z Zaporoża, stolicy obwodu, w dużej mierze leżą w takich samych gruzach, jak miasteczka na donieckim czy charkowskim odcinku frontu, to jednak atmosfera na odcinku zaporoskim zawsze odznaczała się czymś wyjątkowym.

– To machnowszczyzna w powietrzu – uśmiecha się Jurij. – Nasza duma. Wielu miejscowych chłopaków zaciągnęło się do armii, żeby bronić kraju.

Jurij ani myśli wyjechać – podobnie jak wielu starszych ludzi zamieszkujących przyfrontowe miejscowości.

– To moja ojcowizna, tu się urodziłem i umrę – tłumaczy. – Córka wyjechała w spokojniejsze miejsce, do Dniepra. Niedawno dołączyła do niej żona. Proponowały mi, ale się stąd nie zbieram. Jestem, rzecz jasna, patriotą, ale Ukraina jest wielka i przez to różna. Inny jest wschód od zachodu, wszędzie tam można spotkać miłość do tego kraju. Jest też lokalny patriotyzm. Mam moją malutką ojczyznę, Hulajpole. Może to nawet trochę abstrakcyjne, nie umiem powiedzieć, co tak konkretnie w tym kocham. To jest we mnie. Futbolist z Siergiejem, obwód odeski, 28 kwietnia 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Wytropić i zestrzelić rosyjski dron to sztuka. Nikołaj ją opanował. Autorka „Tygodnika” obserwowała pracę jego ekipy nad brzegiem Morza Czarnego Antonina Palarczyk Swój karabin maszynowy dostał z Ameryki, termowizor od Polaków. Doświadczenie zdobył sam. Mówi, że szaheda zestrzeli z 2-3 kilometrów. Jego mobilna grupa należy do najskuteczniejszych w zwalczaniu dronów kamikadze.

Jurij: – Myślę, że każdy okres ma swoich bohaterów. Machno mógł być bohaterem tylko wtedy. Nie wyobrażam sobie jego na miejscu na przykład Stepana Bandery. Ówczesne warunki pozwoliły znaleźć się ludziom o naturze rewolucjonisty na właściwym miejscu. Kiedyś, dla sowieckiej władzy, machnowszczyzna to był synonim bandytyzmu. Zapytam retorycznie: czy bandyta może zorganizować grupę prawie stu tysięcy ludzi? To był bezsprzecznie ogromny ruch za wyzwoleniem chłopskiego stanu. Wiejski baćko, ataman kozacki: to był Nestor Machno. Ruch machnowski mógł narodzić się tylko tu, na Zaporożu. „Grupa Machno” w trakcie treningu. Zaporoże, lipiec 2023 r. // Fot. Antonina Palarczyk „Grupa Machno” w trakcie treningu. Zaporoże, lipiec 2023 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Ochotnik z Zakarpacia

Wśród żołnierzy popularny jest dziś pseudonim „Machno”. Najsłynniejszym, który go nosił, był chyba Artur Paszkuliak, uhonorowany tytułem Bohatera Ukrainy. Poległ wiosną 2023 r. w Bachmucie. Ochotnik z odległego Zakarpacia, walczył w czeczeńskim batalionie imienia Szejka Mansura.

Do tej ochotniczej jednostki Paszkuliak wstąpił na początku pełnoskalowej wojny. Być może dlatego, że w regularnej armii mieliby problem z jego kartoteką: w internecie jego nazwisko pojawia się w kontekście zorganizowanej przestępczości na Zakarpaciu. A może nie chciał dopasowywać się do sztywnych armijnych struktur. W każdym razie: zebrał wokół siebie chłopaków (dziś operują jako „Grupa Machno”), którzy też chcieli bronić kraju, ale niekoniecznie w szeregach armii.

Zanim trafił w bachmucką „maszynkę do mięsa”, jego grupa operowała w rejonie Hulajpola. Tam przybrał swój pseudonim. Być może – nieprzypadkowo taki.

– Gdy jechaliśmy na zadanie, czułem, że Artur roztacza jakąś aurę bezpieczeństwa, jak anioł stróż. Wtedy nie bałem się niczego – opowiada „Johnny”, najbliższy towarzysz „Machny”, gdy spotykamy się w Zaporożu. – Był silnym liderem, trzymał wszystko w garści. I szedł pierwszy. Nigdy nie zdecydowałby się na, częste u nas przecież, wysyłanie podkomendnych i komenderowanie nimi z bezpiecznej pozycji.

Ich grupa długo nie miała strat. Aż pierwszą ofiarą stał się jej dowódca.

„Johnny”: – Tacy ludzie po prostu nie umierają, nie mają prawa! Gdy to się stało, nie mogłem uwierzyć. W niedzielę palmową Artur z kilkoma naszymi był w terenie. „Żeka”, jeden z chłopaków, zadzwonił i kazał mi po prostu przyjechać tam, gdzie się znajdowali. Zobaczyłem ciało. To Artur, leżał ze śmiertelną raną głowy. Dowódca naszego batalionu, Muslim Czeberłojewski, ma zero mimiki. Kiedy dowiedział się o śmierci Artura, pierwszy raz zobaczyłem, jak coś się odmalowało na jego twarzy. Centrum Hulajpola. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Centrum Hulajpola. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Prawnuk z Odessy

– Jego zdolności przywódcze są właśnie tym, co najbardziej podziwiam w Nestorze – mówi Siergiej, którego spotykam z dala od Zaporoża, na rozgrzanym wybrzeżu Morza Czarnego w okolicy Odessy.

Siergiej Machno jest prawnukiem Nestora. Oraz żołnierzem. Do wojska trafił na samym początku inwazji. Początkowo służył w odeskiej 28. Brygadzie Zmechanizowanej, jako strzelec w piechocie. Po kilku odniesionych ranach został przeniesiony do jednostki przeciwlotniczej. Automat zamienił na pick-upa z zamontowanym na pace karabinem maszynowym. Minister Spraw Zagranicznych Ukrainy Dmytro Kuleba podczas spotkania z delegacją Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rwandy. Kijów, 16 czerwca 2024 r. // materiały prasowe mfa.gov.ua Broniąc się przed rosyjską napaścią, Ukraina podejmuje też dyplomatyczne kontrnatarcia, by przeciwstawić się propagandowej ofensywie Kremla w Afryce Wojciech Jagielski Od zeszłego roku Ukraina zaczęła wysyłać do Afryki zboże jako pomoc żywnościową. Kijów otwiera też w Afryce kolejne ambasady i ma dziś swoje dyplomatyczne przedstawicielstwa już w połowie krajów kontynentu, a w najbliższych miesiącach zamierza otworzyć kolejne.

W tym aucie Siergieja można by dopatrzeć się współczesnej taczanki – wynalazku właśnie Nestora Iwanowicza. Zaprzęg konny z ciężkim karabinem maszynowym, uwieczniony w filmie i muzyce, stał się jednym z symboli powstania Machny i wojny domowej w Rosji.

– W okresie największych represji ze strony władzy sowieckiej część krewnych zmieniła nazwisko na Michno albo Mochno – wspomina Siergiej. – Moja część rodziny nie zmieniła. Gdy byłem w szkole, to nazwisko drażniło mnie. Teraz jest inaczej.

Dziś niezwykłe nazwisko spotyka się zwykle z sympatią lub rozbawieniem. – Ludzie pytają: „Nazwisko Machno? A jak ma pan na imię?”. Odpowiadam, że Nestor Iwanowicz – mówi z uśmiechem Siergiej.

„Baćko Machno” – tak niektórzy zwracają się do niego.

„Nie odwalaj machnowszczyzny” – usłyszy dziś też niejeden zadymiarz. W tym przypadku machnowszyzna będzie synonimem chaosu. Siergiej Machno, lipiec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Siergiej Machno, lipiec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Aby córka wiedziała

Siergiej: – Przed wojną byłem ignorantem, historia rodzinna mnie nie interesowała. Pracowałem w odeskim porcie przy załadunku. Z domu do roboty, z roboty do domu. Dopiero wojna wszystko zmieniła. Stałem się dojrzalszy, poważniejszy. Po prostu jestem już innym człowiekiem.

Siergiej mówi, że to także wojenne doświadczenia obudziły w nim pragnienie zgłębienia przeszłości. W tym odszukania krewnych ze strony ojca, z którymi dawno nie było kontaktu. Może u kogoś zachowały się jakieś pamiątki? Może trzymają w zanadrzu jakieś wspomnienia?

– Niech tylko wojna się skończy, zamierzam naprawić te zaniedbania – Siergiej stracił ojca, gdy miał zaledwie roczek. Dziś jest przekonany, że gdyby nie jego śmierć, wiedziałby o swoich korzeniach więcej.

Pytam, co w takim razie zamierza przekazywać swoim dzieciom.

Siergiej: – Mam czternastoletnią córkę, Daszę. Nosi nazwisko Machno. Najważniejsze, co powinna usłyszeć o swoim przodku, to że bił się za wolność. Tak jak ja teraz. Za wolność mojego kraju.

Tekst powstał dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

 

Eat the rich

 

Krakowski Oddział IPN i „DZIENNIK POLSKI” PRZYPOMINAJĄ. Często można się natknąć na informację, że o przyjęciu na studia w PRL decydowały tzw. punkty za pochodzenie. Zasady takiej rekrutacji zostały wprowadzone po wydarzeniach marcowych w 1968 r., w rzeczywistości jednak system faworyzowania młodzieży robotniczo-chłopskiej i blokowania dostępu na uczelnie młodzieży ze środowisk inteligenckich, ziemiańskich i mieszczańskich rozpoczął się tuż po zakończeniu wojny. Pierwsze zwiastuny

Niemal natychmiast po wojnie zaczęto działania w celu uruchomienia szkół na każdym szczeblu. Na szybkim powrocie dzieci i młodzieży do nauki zależało wszystkim, bez względu na przynależność partyjną. Chodziło o to, by nie przedłużać czasu, w którym młodzi pozostawali poza edukacją. Prowadzona w czasie wojny tajna nauka, choćby ze względów konspiracyjnych, nie mogła objąć wszystkich uczniów.

Od chwili otwarcia uniwersytetów Polska Partia Robotnicza (PPR) głosiła konieczność ich „demokratyzacji”. Oznaczać to miało zrezygnowanie z elitarnego charakteru uczelni i wprowadzenie do nich osób z niższych klas, czyli chłopów i robotników. Niepewna sytuacja polityczna w latach 1945-1946 nie pozwalała jednak PPR na radykalne reformy. Sytuację w szkołach wyższych zamierzano zmieniać stopniowo, dbając o zachowanie pozorów legalizmu prawnego. Komuniści nie mieli jeszcze lojalnych pracowników naukowych. Planowali więc pozyskać zaufanie części przedwojennego środowiska naukowego i poprzez różne szkolenia polityczne oraz ideologiczne uczynić ich sojusznikami nowego ustroju. Jednocześnie rozpoczęto przyspieszone kształcenie kadr w ramach kursów przygotowawczych mających zastąpić maturę. Władza otworzyła młodym adeptom nauki z rodzin robotniczo-chłopskich drogę do awansu. Dla tych, którzy pozostawali lojalni wobec partii, miała ofertę stypendiów oraz opiekę socjalną i pedagogiczną.

W 1945 r. zaczął się pierwszy po wojnie nabór do szkół wyższych. W tym jeszcze czasie, komuniści nie blokowali nikomu miejsc, jednak bacznie się przyglądali rekrutacji. Inteligencji nie ufano, a ziemiaństwo i bogate mieszczaństwo zaliczane było do środowisk wrogich PPR. Mimo to, w pierwszych latach po wojnie, to właśnie młodzież z tych kręgów najliczniej weszła w uczelniane progi. Z badań socjologów wynika, że pomimo trudności stawianych w latach późniejszych, to właśnie dzieci z rodzin inteligenckich najczęściej kontynuowały uniwersytecką edukację. Nowe zasady rekrutacji

Swoboda na uczelniach zaczęła być ograniczana po sfałszowanych wyborach do Sejmu Ustawodawczego. W 1947 r. komuniści ogłosili rozpoczęcie „ofensywy ideologicznej” w świecie nauki. PPR dostrzegała, że po dwóch latach od zakończenia wojny jej wpływy polityczne w szkolnictwie wszystkich stopni były niewielkie, a w szkolnictwie wyższym prawie żadne. Skupiono się więc na zmianie składu społecznego studentów. W lipcu 1947 r. Komitet Centralny PPR przyjął uchwałę dotyczącą rekrutacji na pierwszy rok studiów. Dążono do podniesienia liczby młodzieży robotniczej do poziomu 30 proc., a chłopskiej do 20 proc.. Do szkół wyższych miano skierować jak najwięcej członków PPR, Związku Walki Młodych i komunistycznych aktywistów. Podkreślano konieczność blokowania wstępu na uniwersytet „jawnym reakcjonistom”, a więc tym, którzy sprzeciwiali się programowi PPR. W komisjach rekrutacyjnych pojawił się tzw. czynnik społeczny, który z ramienia partii miał kontrolować przebieg rekrutacji.

Za zgodą Ministra Oświaty, do 1947 r. o przyjęcie na studia bez egzaminów mogli się ubiegać zasłużeni w walce żołnierze „ludowego” Wojska Polskiego i członkowie komunistycznej konspiracji oraz byli więźniowie obozów niemieckich. Od 1947 r. do tej grupy dołączono także osoby zasłużone w pracy społecznej i w odbudowie kraju oraz ze środowisk mających utrudniony dostęp do kultury. Wymagano zaświadczeń odpowiednich instytucji potwierdzających zasługi kandydata. W nabór do szkół wyższych włączone zostały Komitety Wojewódzkie PPR (od grudnia 1948 r. PZPR), które miały nadzorować instytucje wydające zaświadczenia kandydatom. Celem wprowadzanych zasad była lepsza kontrola władzy nad selekcją przyszłych studentów. Młodzież dzielono ze względu na wykształcenie czy zawód rodziców, status materialny, poglądy polityczne, wyznanie religijne czy przynależność klasową.

Efekty nowych zasady naboru nie były satysfakcjonujące dla PPR, dlatego w 1948 r. wprowadzono kolejne zmiany. Kandydatów na studia podzielono na trzy kategorie. Do kategorii „A” zaliczono najbardziej uprzywilejowanych, czyli dzieci robotników, chłopów i tzw. inteligencji pracującej, zwłaszcza ze środowisk peryferyjnych, młodzież autochtoniczną z tzw. Ziem Odzyskanych, osoby, które za działalność polityczną lub społeczną doznały uszkodzenia zdrowia od „wrogów demokracji” oraz junaków z brygad „Służby Polsce”. Dla kandydatów kategorii „A” ustalono na większości kierunków dolny limit przyjęć na 60 proc. wolnych miejsc, a w wyższych szkołach

pedagogicznych – 80 proc. Gdyby młodzież z tej kategorii nie wypełniła limitu, komisja mogła przyznać dodatkowe miejsca młodzieży z kategorii „B”, do której włączono weteranów II wojny światowej, działaczy komunistycznych organizacji młodzieżowych, osoby, które pracowały co najmniej rok w zawodzie związanym z danym kierunkiem studiów oraz nauczycieli. Pozostali kandydaci stanowili kategorię „C”. W obrębie każdej z kategorii o kolejności przyjęć decydowały wyniki egzaminu.

Kolejny rok akademicki przyniósł nowy pomysł na przeprowadzenie naboru na studia. Młodzież została podzielona na trzy kategorie i podział taki w zasadzie funkcjonował do końca PRL. Pierwsza grupa obejmowała dzieci robotników oraz chłopów mało- i średniorolnych. Kategoria druga dzieci inteligencji pracującej, a trzecia wszystkich pozostałych. Dla młodzieży pierwszych dwóch kategorii przewidziano 85 proc. miejsc na każdym wydziale. Zaczęto również ostrzej kontrolować zaświadczenia o pracy społecznej i zawodowej. Nowością było wprowadzenie do komisji rekrutacyjnych sekretarzy technicznych, którzy z ramienia partii mieli patrzeć pozostałym na ręce. Termin składania dokumentów wyznaczono na drugą połowę czerwca, a termin egzaminów wstępnych na wrzesień. W ten sposób władza zapewniła sobie dwa miesiące czasu na sprawdzenie pochodzenia i przeszłości kandydatów.

Od 1968 r. zaczęto przyznawać punkty za pochodzenie. Miała to być kara dla inteligencji za studenckie protesty. Przyznawane punkty w wielu przypadkach decydowały o przyjęciu na studia, nawet jeśli wyniki egzaminu były słabe. W oficjalnych przekazach PZPR system premiowania młodzieży pochodzenia robotniczo-chłopskiego miał wyrównać szanse młodych z biednych rodzin. W rzeczywistości chodziło o stworzenie kadr i o przerwanie naturalnego procesu kształtowania się elit umysłowych. Selekcja negatywna

Niemal od początku dobór studentów był kontrolowany przez pracowników Urzędu Bezpieczeństwa. UB, wydając negatywną opinię o kandydacie, skutecznie blokował możliwość studiowania osobom o nastawieniu antysystemowym. Obietnica przyjęcie lub groźba zwolnienia ze studiów były też skutecznym środkiem do zmuszenia do uległości wobec władzy.

Metodą selekcji negatywnej było celowe negatywne ocenianie wiedzy kandydata, bez względu na jej rzeczywisty poziom. Listy studentów, których należało negatywnie ocenić dostarczała władzom uczelni lub konkretnym profesorom partia oraz UB/SB. Innym sposobem na zmniejszenie szans było rozmyślne usunięcie nazwiska kandydata z uprzywilejowanej kategorii i przesunięcie do innej. Zdarzało się też, że administracja uczelni odmawiała przyjęcia dokumentów kandydata uzasadniając to brakiem wymaganych zaświadczeń. Na niektórych kierunkach, np. do Akademii Nauk Politycznych czy Wyższej Szkole Handlu Morskiego w Sopocie, była przeprowadzana rekrutacja zamknięta. Możliwość studiowania na tych kierunkach miała tylko wąska grupa osób. Efekty niezadowalające

Stosowane przez PPR metody selekcji na studia nie osiągnęły takich efektów, jakich oczekiwano. To niepowodzenie wynikało z kilku powodów. Kategorie, na które podzielono młodzież okazały się płynne. Wśród studentów z Ziem Zachodnich pojawiły się także dzieci ziemian i kupców. W komisjach rekrutacyjnych zawodził „czynnik społeczny”. Część reprezentantów partii w czasie rekrutacji była na urlopie. Nierzadko kandydaci kategorii „A” osiągali tak słabe wyniki egzaminów wstępnych, że władze uczelni decydowały się jednak przyjąć osobę z innych kategorii. PPR/PZPR nie mogła sobie również poradzić z tzw. kumoterstwem i przyjmowaniem na studia dzieci znajomych. Rywalizujące ze sobą komunistyczne organizacje polityczne i społeczne usuwały z list dzieci robotnicze i wprowadzały dzieci pracowników umysłowych. Poważnym problemem stała się też wiarygodność zaświadczeń o pochodzeniu społecznym.

Przez cały okres Polski „ludowej” na skuteczność działań wpływała również postawa pracowników naukowych oraz członków komisji. Nierzadko dzięki ich pomocy nawet młodzież widniejąca na liście osób do odrzucenia mogła rozpocząć edukację.

Paweł Stachnik

 

W moich rękach znalazła się taka informacja. Chciałbym wpłacić coś dla Ladislav, jednak na stronie ALF nie potrafię znaleźć informacji o tym.

Może ktoś pomóc i podesłać link z ALF? To będzie dla mnie też dowód, że sprawa jest legitna.

view more: ‹ prev next ›