1
submitted 3 days ago by [email protected] to c/[email protected]

Sycylia zmaga się z ogromną suszą. W Palermo wprowadzono racjonowanie wody, a w kilku miejscowościach kwitnie handel wodą z nielegalnych cystern. Sycylijczycy wychodzą na ulicę i domagają się sprawniejszych działań władz.

Na Sycylii nasilają się protesty w związku z suszą i brakiem działania lokalnych władz w tej sprawie. W Palermo od poniedziałku obowiązuje racjonowanie wody, a mniejsze lub większe ograniczenia dotyczące korzystania z wody wprowadzono w ponad 100 gminach.

Mieszkańcy wielu miast i wsi zdani są na nielegalne cysterny z wodą, które przyjeżdżają co kilka dni. Woda jest płatna, a ceny rosną z każdym dniem. Restauracje płacą od 250 do 400 euro za ilość, która ledwie wystarcza na prowadzenie biznesu. Są również cysterny z darmową wodą od lokalnych władz, jest ich jednak zdecydowanie za mało i odwiedzają miejscowości co kilkanaście dni. Dotkliwa susza na Sycylii

Najbardziej dotknięte suszą są okolice miasta Caltanissetta, gdzie mieszkańcy zorganizowali w poniedziałek demonstrację. Wyszli na ulice z transparentami "Chcemy wody".

W okolicznej Niscimie wody nie ma od 42 dni. Jeden z mieszkańców w rozmowie z lokalnymi mediami powiedział, że winę za tę sytuację ponoszą także władze. Brakuje organizacji transportu wody i naprawy uszkodzonych rurociągów, które zdaniem wielu osób, także są przyczyną problemów.

ZOBACZ: Fala upałów we Włoszech. Doszło do tragedii

"Wraz z innymi mieszkańcami naszej okolicy wszyscy jesteśmy zirytowani, ponieważ ta sytuacja jest naprawdę frustrująca i stresująca” – mówi mieszkaniec Niscime.

W mieście Agrigento woda jest dostarczana co 15 dni, a w Ravanusa w dystrybucja odbywa się nawet co 20 dni. Burmistrz Agrigento Franco Micciché powiedział, że region zmaga się z "najgorszym kryzysem wodnym ostatnich latach". Podpisał także rozporządzenie, które zachęca do niemarnowania wody.

ZOBACZ: Fala afrykańskich upałów w Europie. Żar leje się z nieba, część atrakcji zamknięta

Burmistrz zakazał poboru wody pitnej do mycia chodników i podwórek, mycia samochodów, podlewania ogrodów warzywnych i ogrodów, a także do zasilania ozdobnych fontann i basenów.

Susza doprowadziła do wyschnięcia części zbiorników wodnych. Pozostałe zmniejszyły się nawet o 60 proc. Stawy przypominają kałuże, a rzeki rowy. Aldona Brauła / polsatnews.pl

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2024-07-23/sycylia-zmaga-sie-z-susza-kwitnie-handel-woda-z-nielegalnych-cystern/

1
submitted 1 week ago by [email protected] to c/[email protected]

Tusk przed wyborami: Jeszcze niecały miesiąc i pełnia praw kobiet stanie się znów codziennością.

Tusk po wyborach: Do następnych wyborów większości w tym parlamencie dla legalnej aborcji, w pełnym tego słowa znaczeniu, nie będzie.

Wiem, że „Kasandry” takie jak ja nie są zbyt popularne, dlatego moje prognozy nie dostają tysięcy lajków, a ja nie mam setek tysięcy obserwujących, ale przynajmniej mam satysfakcję, że przewidziałem prawidłowo.

Choć przyznam, że bezczelność, a może głupota libkowej władzy nieco wykracza poza to, czego się spodziewałem. Do tej pory obrońcy Umiłowanego Demokraty powtarzali mi w komentarzach, że i tak Duda zablokuje, więc co robić… No więc teraz Tusk powiedział wprost, że nawet jak wygrają wybory prezydenckie, żadnej poważnej zmiany nie będzie.

W tej kwestii, bo w innych zmiany są na gorsze. Polityki migracyjnej nie ma, są pozorowane działania na granicy, gdzie ludzie dalej trafiają na bagna, a jak próbują przedostać się legalnie przez ostatnie czynne przejście graniczne z Białorusią, to ich dokumenty wbrew prawu nie są przyjmowane.

W kwestii budownictwa mieszkaniowego, wiadomo, ciągłe widmo dopłat do deweloperów. W kwestii systemu ochrony zdrowia Petru opowiada, że ponoć są dogadani w kwestii obniżenia składki szefostwu firm, ale dla pracowników na obniżkę już zabraknie. Jak ma być generalnie finansowana ochrona zdrowia, też nie wiadomo.

W kwestii praw osób LGBT nic się nie zmienia. Nawet związków partnerskich (co jest szerszą sprawą niż tylko prawa LGBT) nie byli w stanie ruszyć.

I tak dalej, i tym podobne. Bida z nędzą.

Mamy się cieszyć ściganiem jakichś drugorzędnych pionków pisowskich i tym, że w przejętej telewizji występują osoby wrogie osobom trans.

Nawet nie chce mi się tutaj być się szczególnie wyzłośliwiać. To już przestało być zabawne.

Szczęśliwie oddolne organizacje działają i dzięki nim aborcja jest powszechnie już praktycznie dostępna, a teraz ma powstać nawet specjalna przychodnia aborcyjna. W tym samym czasie ciamciaramcia Tusk nic nie może, bo mu Kosiniak z biskupem pogrożą paluszkiem.

Co za żenujące fajtłapy. Tylko potem nie zwalajcie na takich jak ja rzekomych „symetrystów”, że frekwencja będzie żałosna.

Xavier Woliński

8
submitted 3 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]

W moich rękach znalazła się taka informacja. Chciałbym wpłacić coś dla Ladislav, jednak na stronie ALF nie potrafię znaleźć informacji o tym.

Może ktoś pomóc i podesłać link z ALF? To będzie dla mnie też dowód, że sprawa jest legitna.

6
submitted 1 month ago* (last edited 1 month ago) by [email protected] to c/[email protected]

Tekst

3
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]

Pracujemy nad reformą Państwowej Inspekcji Pracy. Stawiamy przede wszystkim na prewencję. Umieścimy zapis, że podczas pierwszej kontroli co do zasady nie będziemy karać. Chcemy też otworzyć się na kontrole prowadzone zdalnie – poinformował PAP główny inspektor pracy Marcin Stanecki.

Główny inspektor pracy w wywiadzie dla PAP mówił m.in. o reformie Państwowej Inspekcji Pracy, możliwości przekształcania przez inspektorów umów cywilnoprawnych w umowy o pracę, o kontrolach zdalnych i potrzebie regulacji warunków pracy w wysokiej temperaturze. Poinformował także, jak przebiega proces zwolnień grupowych w polskich firmach. reklama

PAP: Co jest największą bolączką w funkcjonowaniu Państwowej Inspekcji Pracy?

Główny inspektor pracy Marcin Stanecki: Największą jest zbyt mała liczba inspektorów pracy. Obecnie pracuje ich około 1500. Ta liczba zmniejszała się w ostatnich latach. Nasza kadra się starzeje. Do tego dochodzą urlopy wypoczynkowe, zwolnienia lekarskie, co powoduje, że mamy zbyt małą liczbę inspektorów w stosunku do wykonywanych zadań.

Drugą bolączką jest kwestia wynagrodzeń. Nie da się dzisiaj pozyskać za niewielkie pieniądze fachowców na rynku. Na początku lat dwutysięcznych, kiedy starałem się o pracę inspektora, było 10 osób chętnych na jedno miejsce. Czekałem 2,5 roku, żeby mnie dopuszczono do wstępnej kwalifikacji na inspektora pracy. Kiedyś była zatem bardzo duża selekcja. Teraz są ogłoszenia na stanowisko inspektora pracy i nie ma chętnych, a osoby, które przychodzą, mają oczekiwania finansowe zdecydowanie przekraczające możliwości budżetowe Państwowej Inspekcji Pracy. A bez inspektorów nie ma tej instytucji.

Stan Państwowej Inspekcji Pracy jest niezadawalający, ale ja mam ambitny plan i nadzieję, że uda nam się ją odbudować.

PAP: Ile średnio wynoszą zarobki inspektorów? Produkty finansowe Produkt Kwota zł Okres miesięcy

M.S.: Jesteśmy po podwyżkach, bo udało mi się w pierwszych dniach po objęciu stanowiska podpisać porozumienie w tej sprawie. Po przyznanych 20-procentowych podwyżkach przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto według angaży (wraz z premią pracowników obsługi) pracowników PIP wyniesie 9500 zł brutto. Wynagrodzenie młodszych inspektorów – 7300 zł brutto (bez dodatku stażowego). Przy czym trzeba pamiętać, że zanim uzyska się uprawnienia inspektora, należy odbyć około roczną aplikację.

PAP: Jak długo trzeba czekać na kontrolę inspektora po zgłoszeniu skargi indywidualnej?

M.S.: Najgorsza sytuacja jest w Warszawie, gdzie czas oczekiwania na rozpatrzenie skargi jest wielomiesięczny. Tu niestety liczba skarg zdecydowanie przewyższa możliwości inspektorów. Statystycznie mamy 60 tys. kontroli rocznie i 1500 inspektorów. Bez większej liczby pracowników nie jesteśmy w stanie rozpatrywać skarg w ustawowym terminie 30 dni.

PAP: Przygotowuje pan jednak kompleksową reformę, która ma usprawnić działania Państwowej Inspekcji Pracy. Na jakim etapie jest projekt ustawy w tej sprawie?

M.S.: Mogę potwierdzić, że pracujemy nad reformą Państwowej Inspekcji Pracy. Na jakim jest etapie? Jeszcze szlifujemy projekt w uzgodnieniach inspekcyjnych, bo poza tym, że powołaliśmy specjalny zespół, to rozesłaliśmy wstępny projekt do okręgowych inspektoratów pracy w celu konsultacji. Zbieramy uwagi, jest ich bardzo dużo.

Mam nadzieję, że we wrześniu przekażemy projekt do Rady Ochrony Pracy. Trzeba jednak pamiętać, że Państwowa Inspekcja Pracy nie ma inicjatywy legislacyjnej, dlatego proponowane rozwiązania skierujemy do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

PAP: Co będzie główną osią reformy PIP?

M.S.: Ten projekt jest bardzo nowoczesny. Dostosowuje Państwową Inspekcję Pracy do standardów XXI w. W przestrzeni medialnej najczęściej mówi się o tym, że chcemy większych kar i szerszych uprawnień, ale ja zawsze odpowiadam, że stawiamy przede wszystkim na prewencję. To ona będzie wskazana w artykule pierwszym ustawy, obok nadzoru i kontroli.

Dla przeciętnej osoby Państwowa Inspekcja Pracy to organ o charakterze represyjnym. My chcemy pokazać, że ma ona dwa oblicza. To nie jest tylko karanie, ale również działania prewencyjno-promocyjne w zakresie bhp i prawnej ochrony pracy. Wykonujemy mnóstwo działań o charakterze prewencyjnym, które gdzieś nikną. Organizujemy webinary, konferencje naukowe, szkolenia i wieloletnie kampanie dotyczące bezpieczeństwa. W trakcie kontroli inspektorzy nie tylko karzą, ale też bardzo często udzielają porad.

Dlatego w projekcie chcemy umieścić zapis, że podczas pierwszej kontroli co do zasady nie będziemy karać. To nowość. Przedsiębiorcy będą mogli zaprosić inspektora pracy, żeby udzielił im rad i wskazówek. Dostaną audyt z zakresu prawnej ochrony pracy. Taka kontrola będzie dla pracodawcy bezpłatna i również co do zasady w razie stwierdzenia naruszeń inspektor nie będzie karał.

Chcemy też otworzyć się na kontrole prowadzone zdalnie. To będzie duże ułatwienie i dla pracodawców, i dla nas. W tym celu chcemy wprowadzić m.in. elektroniczną legitymację inspektora i podpisywanie protokołu kwalifikowanym podpisem zamiast ręcznego i osobistego podpisywania przez podmiot kontrolowany.

PAP: A co z wprowadzeniem nowych uprawnień dla inspektorów, np. z możliwością przekształcania umów cywilnoprawnych w umowy o pracę?

M.S.: W projekcie, nad którym pracujemy, rzeczywiście jest możliwość przekształcania umów. Niezależnie od tego, czy uda się to przeprowadzić, to musimy jako kraj wdrożyć w ciągu dwóch lat dyrektywę platformową. Trzeba będzie wyposażyć inspektorów w narzędzia, które pozwolą im przekształcać umowy cywilnoprawne zawarte w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy w umowy o pracę. Ta kwestia jest więc przesądzona przez konieczność wdrożenia dyrektywy.

Chcę jednak podkreślić, że mówimy tylko o umowach zawartych w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy. Nie likwidujemy umów cywilnoprawnych i nie chcemy ograniczać swobody umów. Nagłówki w mediach informujące, że Państwowa Inspekcja Pracy zlikwiduje wszystkie umowy cywilnoprawne są zdecydowanie nieprawdziwe.

PAP: W jakich sytuacjach będzie możliwe przekształcanie umów?

M.S.: Na przykład wtedy, gdy inspektor pracy ustali w sposób niebudzący wątpliwości, że praca, którą wykonuje osoba zatrudniona na podstawie umowy cywilnoprawnej, spełnia warunki pracy świadczonej na podstawie umowy o pracę. Chodzi o zbadanie, co jest najbardziej charakterystyczne dla stosunku pracy, czyli podmiot, który zatrudnia zleceniobiorcę, wydaje mu polecenia, które zleceniobiorca musi wykonywać we wskazanym miejscu i czasie. To są elementy przesądzające o cechach stosunku pracy.

PAP: Uważa pan, że zaostrzenie kar za łamanie przepisów prawa pracy jest potrzebne?

M.S.: Wysokość kar musi się zmienić. Większość pracodawców jest uczciwa, są jednak firmy, które kompletnie nie przestrzegają prawa, a mandat 1000 zł nie robi na nich wrażenia. Zobaczmy, że mandaty za naruszenie przepisów prawa o ruchu drogowym są już bardzo surowe i działają odstraszająco na wielu kierujących. A przecież my też dbamy o bezpieczeństwo i życie pracowników. Jako inspektor wykonywałem czynności w związku z dwoma wypadkami śmiertelnymi i każdy odchorowałem. Okoliczności i skutki każdego z nich na długo pozostały mi w pamięci.

Aby takim nieszczęściom zapobiegać, inspektor musi mieć odpowiednie narzędzia. Tymczasem zdarzają się sytuacje, kiedy pracodawca mówi do inspektora, żeby szybko znalazł jakąś nieprawidłowość, on zapłaci 1000 zł i koniec kontroli. To absolutny brak szacunku dla prawa. Nie da się uniknąć podwyższenia kar, jeśli Państwowa Inspekcja Pracy ma być skuteczna.

PAP: W ostatnim czasie coraz więcej słychać o zwolnieniach grupowych w firmach w Polsce. Czy do PIP wpływają sygnały o nieprawidłowościach w tym zakresie?

M.S.: Powiedzmy sobie wprost, że ustawa o tak zwanych zwolnieniach grupowych jest bardzo sformalizowana i nakłada na pracodawców wiele obowiązków. Oznacza to, że istnieje ryzyko niedopatrzenia czy naruszenia procedury ze strony firm. Do nas wpływają skargi o charakterze indywidualnym. Pracodawca musi opracować kryteria doboru pracowników do zwolnienia, a pracownicy często uważają, że to nie oni powinni być do tego wskazani. Podnoszą, że kryteria są nieobiektywne i nierzetelne. To są proste, subiektywne skargi. Pracownik uważa, że to nie on powinien być zwolniony, tylko kolega, który jest mniej wydajny. Takie skargi najtrudniej zweryfikować, bo inspektor nie jest w stanie ocenić, czy pan Janek lub pan Karol bardziej się angażowali w pracę.

PAP: Skarg tego typu jest teraz więcej niż w poprzednich latach?

M.S.: Nie, liczba skarg w tym zakresie utrzymuje się na stałym poziomie, ale rzeczywiście rozważamy weryfikację procesu zwolnień grupowych jako jednego z tematów kontrolnych.

PAP: Kiedy praca w wysokich temperaturach zostanie uregulowana w przepisach?

M.S.: Są przygotowane propozycje zmian. Pracujemy nad nimi wspólnie z ministerstwem pracy i CIOP-em. Do inspekcji wpływają skargi dotyczące wysokich temperatur. Myślę, że projekt w tej sprawie ujrzy światło dzienne pod koniec lipca lub na początku sierpnia.

Proszę jednak pamiętać, że nie jesteśmy na "zupełnej pustyni" w zakresie przepisów dotyczących upałów. Jest rozporządzenie o profilaktycznych posiłkach i napojach. Mamy też zapis w ogólnych przepisach BHP, który mówi, że stanowiska pracy znajdujące się na zewnątrz pomieszczeń powinny być tak usytuowane i zorganizowane, aby pracownicy byli chronieni przed zagrożeniami związanymi w wysoką temperaturą. Ponadto pracodawca może w takiej sytuacji skrócić czas pracy lub wprowadzić dodatkowe przerwy.

PAP: Czy pana zdaniem kultura pracy w Polsce zmieniła się na lepsze?

M.S.: Zdecydowanie tak. Jeszcze parę lat temu nikt nie słyszał o środowych pizzach, lodowych wtorkach, dniach owocowych. Nie było tylu benefitów. Praca zdalna też jest czymś, bez czego nie ma rozmowy z młodym człowiekiem. Pamiętam, jak wiele lat temu widziałem ludzi na budowach, którzy chodzili w łachmanach – najgorszych ubraniach, aby je doniszczyć w pracy. Teraz jak się pojedzie na targi SAWO, to odzież robocza niczym nie różni się od odzieży sportowej. Są kurtki, które mają ogrzewanie – naciska się przycisk i kurtka ogrzewa. Z drugiej strony są też kamizelki chłodzące. To olbrzymi postęp.

Pracodawcy przykładają coraz wielką wagę do tego, by pracownik był zdrowy, nie zrobił sobie krzywdy i mógł wydajnie pracować, a to przynosi korzyść obu stronom. Bardzo się cieszę, że tak wiele firm zdaje sobie sprawę z tego, że pracownik jest największą wartością. (PAP)

Rozmawiała Karolina Kropiwiec

3
Most Twitter - Mastodon (www.patreon.com)
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]

Czy ktoś może napisać o co chodzi? Co o tym myślicie?

4
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]
  • Warsztat (alternatywne centrum kultury)
  • Ogniwo (księgarnia)
  • No Bones (wege jedzenie)
  • Propaganda (klub punkowy)
  • Papuga (klub LGBT)
  • Food Not Bombs Kraków - (w Warsztat w niedziele od rana gotowanie, a w niedziele o 15 wspólny posiłek dla wszystkich obok Dworca Głównego)
  • DomEQ (queerowy domek)
  • Zwrotnica (dom inicjatyw społecznych)

Bar mleczny (tanie jedzenie):

  • Krakus ul. Limanowskiego 16 (niedaleko byłego getta krakowskiego),
  • Bar mleczny Pod Filarkami ul. Starowiślna 29,
  • Bar mleczny Targowy ul. Daszyńskiego 19, w okolicach miasteczka studenckiego AGHu
  • Bar mleczny Żaczek ul. Czarnowiejska 75. Bar mleczny Flisak ul.Kosciuszki 1 (na przeciwko kultowego Centrum handlowego Jubilat).
4
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]

Ciekawy wywiad. Polecam.

8
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]

PlayTube przestało mi działać. Ściągnąłem CleanTube, ale po 5 minutach odtwarzana treść robi pauzę.

Co polecacie, żeby ściągnąć?

*Wyżej wymienione aplikacje pozwalają na korzystanie z YT bez reklam, a aplikacja działa w tle.

4
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]

Poczta Polska poniosła w tym roku stratę w wysokości 282 mln zł - ustalił portal wnp.pl. Prezes Sebastian Mikosz miał zapowiedzieć dwie tury zwolnień grupowych. Związkowcy obawiają się, że pracę straci ok. 10 tys. pracowników.

Z wewnętrznego komunikatu, który został sporządzony po spotkaniu prezesa Poczty Polskiej Sebastiana Mikosza ze związkowcami z NSZZ "Solidarność" Poczty Polskiej (spotkanie odbyło się 11 czerwca) wynika, że po pierwszych pięciu miesiącach 2024 r. spółka odnotowała stratę w wysokości 282 mln zł - podaje serwis wnp.pl, który dotarł do dokumentu. Według zawartych w komunikacie informacji chwiejna płynność spółki miała zostać zachowana dzięki umowie refundacyjnej, podpisanej w czerwcu z Ministerstwem Aktywów Państwowych.

Zwolnienia grupowe w Poczcie Polskiej?

Poczta Polska informowała 13 czerwca w oficjalnym komunikacie, że otrzyma łącznie ok. 750 mln zł rekompensaty za nierentowne świadczenia świadczone przez Pocztę w latach 2021-2022. "Kwota rekompensaty nie stanowi jednak trwałego remedium na problemy finansowe spółki. Rekompensata pokrywa jedynie już poniesione koszty, nie przekładając się na trwałą poprawę sytuacji firmy" - czytamy.

Według serwisu wnp.pl prezes Poczty Polskiej Sebastian Mikosz miał poinformować związkowców, że chce przeprowadzić zwolnienia grupowe w dwóch turach. Pierwsze miałyby rozpocząć się 1 sierpnia 2024 r., a druga tura miałaby ruszyć w przyszłym roku. Ponadto poczta miała również zrezygnować z programu dobrowolnych odejść.

"Proces ma dotyczyć szeroko rozumianego zaplecza biurokratycznego poczty, a nie stanowisk eksploatacyjnych. Planuje się też działania osłonowe, takie jak wygospodarowanie środków na przekwalifikowanie zwalnianych pracowników" - przekazano w komunikacie ze spotkania.

Prezes Poczty Polskiej Sebastian Mikosz nie wyjaśnił, ile osób i jakie stanowiska zostaną objęte zwolnieniami. Według wnp.pl Mikosz miał powiedzieć podczas spotkania ze związkowcami, że nie podniesie płac o 1000 zł na etat. Miał również zapowiedzieć, że chce jak najszybciej wypowiedzieć Zakładowy Układ Zbiorowy Pracy.

Tymczasem przewodniczący Rady Krajowego Sekretariatu Łączności NSZZ "Solidarność" Wiesław Królikowski wyjaśnił portalowi wnp.pl, że prezes Sebastian Mikosz miał informować podwładnych, że podczas pierwszej fazy zwolnienia grupowe nie przekroczą rocznej liczby naturalnych odejść, których w Poczcie Polskiej jest 4,5-5 tysięcy. Ale jak oceniają związkowcy, prezes musiałby zwolnić ok. 10 tys. osób, aby zwolnienia miały ekonomiczny sens. Donald Tusk o sytuacji w Poczcie Polskiej: Zmiany są konieczne

Premier Donald Tusk komentował w maju kwestię zwolnień w Poczcie Polskiej. - Zmiany są konieczne, bo inaczej padniecie, ale wolałbym, żeby to nie była konfrontacja typu: załoga strajkuje, prezes nie wie, co zrobić, a ja załamuję ręce, tylko żebyśmy wspólnie usiedli i zastanowili się, w jaki sposób wprowadzić zmiany możliwie bez ludzkich strat. A jak będą potrzebne takie bolesne decyzje, to znaleźć sposób łagodzenia skutków - mówił Tusk.

6
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]

— Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda nasza praca. Od zdenerwowanych klientów słyszę "ja sobie paczkę nadam w paczkomacie w 20 sekund". Świetnie, ale poczta robi wiele też innych rzeczy — mówi Anna, która od kilkunastu lat pracuje "na okienku". W rozmowie z Onetem opowiada o kolejkach, awanturach o awiza zostawione w skrzynkach i pretensjach o nieczynne stanowiska. Tymczasem nowy zarząd Poczty Polskiej zapowiada kolejną wielką redukcję zatrudnienia i co za tym idzie — dalsze zmniejszenie dostępności placówek.

— Niektórym da się wytłumaczyć, jaka jest sytuacja. Innym nie. "A bo wy jesteście komuną, powinni was zamknąć" — mówią. Słyszymy to szczególnie od młodych osób — opowiada Anna
Jeszcze kilka lat temu Poczta Polska zatrudniała 81 tys. osób. Dziś są to tylko 63 tys. A wkrótce ma być ich jeszcze mniej
— Nie ma zgody na zawieranie nowych umów. Kiedy ktoś idzie na emeryturę albo się zwalania, nie zatrudnia się nikogo w to miejsce. Jest zakaz — tłumaczy Anna. Z trudem przypomina sobie, kiedy w jej placówce pojawił się nowy pracownik
Pracownica pocztowego okienka zdradza, że stara się dyskretnie wypytać starsze osoby, które nagle robią duże przekazy pieniężne, by uchronić je przed oszustwem. Czasem prowadzi to do konfliktów
Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu 

Ludzi na poczcie można podzielić na dwa typy. Pierwszy przychodzi od święta, gdy musi odebrać paczkę albo pismo z urzędu. Drugi jest stałym bywalcem, a poczta to dla niego dużo więcej niż tylko przesyłki. Pierwszy nerwowo przestępuje z nogi na nogę i mieli przekleństwa pod nosem. Drugi czeka ze stoickim spokojem i nie spieszy się, gdy wreszcie nadejdzie jego kolej — podnosząc jeszcze ciśnienie typowi pierwszemu.

Nie jest tajemnicą, że dwa typy mają wiele wspólnego z wiekiem.

— Młodzi klienci chcą być obsłużeni szybko. To się dla nich liczy. Wiedzą, po co przyszli i nie chcą, żeby im zawracać głowę czymś dodatkowym — mówi Onetowi Anna*, która na poczcie pracuje od 20 lat. W tym 18 lat na pierwszej linii, czyli "na okienku".

— Starsze osoby są inne. Przychodzą, owszem, załatwić jakąś sprawę, ale jesteśmy też dla nich doradcami, wsparciem w ich problemach. Pomagamy im wypełniać druki, robimy za nich pewne rzeczy — dodaje. "Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy"

Starsi ludzie chcą też pogadać. Często są samotni. Pracownicy poczty muszą znaleźć dla nich czas. — Nie chodzi o wdawanie się w jakieś plotki, ale wymienienie tych dwóch, trzech zdań. Zapytanie "pani Krysiu, jak się pani dziś miewa?", albo "dalej panią boli to kolano?". Oni wtedy od razu się lepiej czują. I dlatego też do nas przychodzą. To co innego niż w zimnym banku, gdzie pewnie nawet wewnętrzne standardy nie pozwalają na wchodzenie w takie rozmowy — zaznacza Anna.

Poczta jest jednak również dla wielu osób właśnie bankiem albo ubezpieczycielem. Starsi — choć nie tylko — często mają konta w Banku Pocztowym. Przychodzą do placówki, żeby je obsłużyć, wykonać przelew, czy wypłacić pieniądze.

— Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. To nie są rzeczy, które się załatwi w minutę, jak niektórzy by chcieli — opowiada nam pracownica poczty. — "Ja sobie paczkę nadam w paczkomacie w 20 sekund", takie zdania słyszę czasem od sfrustrowanych klientów. Świetnie, ale poczta robi wiele innych rzeczy. Jak przyjdzie klient w sprawie bankowej, zajmuje to 15-20 minut. A kolejka rośnie i zaczynają się nerwy.

— Niektórym da się wytłumaczyć, jaka jest sytuacja. Innym nie. "A bo wy jesteście komuną, powinni was zamknąć" — mówią. Słyszymy to szczególnie od młodych osób, które chciałyby wszystko szybko załatwić. Awanturują się, mówią: "tu nikt nie pracuje, proszę iść po kierownika". I wtedy musimy iść po kierowniczkę, ona musi przyjść i wyjaśniać, że nie ma ludzi do pracy. A kolejka tylko rośnie — mówi Anna. Coraz więcej pustych okienek. A ma być jeszcze gorzej

Ręce do pracy faktycznie są problemem. Jeszcze w 2019 r. Poczta Polska zatrudniała 81 tys. osób. Dziś jest są to tylko 63 tys. A wkrótce ma być ich jeszcze mniej.

Nowy prezes państwowej spółki Sebastian Mikosz podkreśla, że sytuacja finansowa poczty jest dramatyczna. I zapowiada redukcję zatrudnienia. Wakaty po odchodzących pracownikach mają nie być zapełniane. Możliwe są też masowe zwolnienia grupowe. Związki zawodowe ostrzegają, że do końca roku w poczcie może ubyć nawet 10 tys. etatów.

— Bardzo źle się dzieje. Nowy prezes chce całkowicie przekształcić pocztę — mówił niedawno w rozmowie z dziennikarką Onetu Dianą Wawrzusiszyn przewodniczący NSZZ Listonoszy Poczty Polskiej Piotr Saugut. Związkowcy w połowie maja przeprowadzili strajk. Na razie ostrzegawczy. Biorące w nim udział placówki nie obsługiwały klientów od 8 do 10 rano.

Proces zwijania poczty rozpoczął się jednak już wcześniej. Anna nie może sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz w jej placówce zaczęła pracę nowa osoba. — Może pięć, może 10 lat temu — zastanawia się.

— Jest nas coraz mniej, bo nie ma zgody na zawieranie nowych umów. Kiedy ktoś idzie na emeryturę albo się zwalania, nie zatrudnia się nikogo w to miejsce. Jest zakaz. Umowy na czas określony też nie są przedłużane. Przez to mamy prawdziwy problem z układaniem grafików. Coraz trudniej wziąć urlop, coraz trudniej coś sobie zaplanować.

Anna pracuje w placówce w małym miasteczku na Śląsku. Kiedyś była czynna od 7 do 19. Teraz, z powodu kadrowych braków — tylko od 8.30 do 17.

— Przez te 20 lat nie widzę, żebym miała mniej roboty. Może część rzeczy nie wpisuje się już ręcznie na papier, tylko do komputera, ale przecież to też ktoś musi zrobić — tłumaczy.

— Nie widzę też, żeby było mniej klientów — dodaje. — A liczba okienek jest mniejsza. I jeszcze jedno. Założenie konta, wzięcie kredytu, wybranie ubezpieczenia, wymaga pewnej intymności, spokojnej rozmowy. Kiedy otwarte jest jedno okienko, a za klientem biorącym kredyt stoi kolejka 10 denerwujących się osób, to przecież nie może być o tym mowy. Poniżej płacy minimalnej

Dla Anny praca na poczcie jest pierwszą i jedyną w życiu. Zaczęła, gdy miała 22 lata. Właśnie skończyła studium ekonomiczne i rozglądała się za pracą na wakacje. Do poczty miała przyjść tylko na trzy miesiące.

— Co mnie zatrzymało? Przede wszystkim współpracownicy — mówi 20 lat później. — Poczta to są ludzie i pokochałam tę atmosferę. Miałam szczęście, że w urzędzie, do którego trafiłam, nie jesteśmy numerem kadrowym, tylko kimś ważnym dla naszych bezpośrednich przełożonych. Nasza szefowa mówi, że auto bez kierownicy jeszcze chwilę pojedzie, ale bez kół nie da rady.

I gorzko dodaje, że na poczcie "pracuje się dla ludzi, bo przecież nie dla tych 4 tys. 023 zł". Tyle wynosi podstawa wynagrodzenia brutto Anny i jej koleżanek z placówki. To mniej niż płaca minimalna. Do ustawowego minimum pracownicy poczty dociągają premią (300 zł brutto) przyznawaną za niechorowanie i wysoką jakość pracy. Na rękę wychodzi w sumie niewiele ponad 3 tys. zł.

Jak mówią związkowcy, w Poczcie Polskiej kwotę poniżej płacy minimalnej ma zapisaną w umowie 80 proc. pracowników.

— Premia za wysoką jakość traci w tej sytuacji sens. Bo pracownik i tak musi ją dostać, żeby dobić do płacy minimalnej — tłumaczy Onetowi przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Poczty Robert Czyż. Jak dodaje, zjeżdżanie płac poniżej minimalnej zaczęło się ok. 2020 r. Jego związek od dawna domaga się podwyżek w wysokości 1000 zł brutto, ale zarząd nie chce o tym słyszeć.

— Ludzie czasem się śmieją, że zarabiam jakieś marne grosze. Ale ja jestem dumna z tego, że jestem pocztowcem — mówi nam Anna.

Czytaj także: Pocztowcy grożą strajkiem generalnym. "Nie mamy szczęścia do prezesów" Awantury o awiza w skrzynkach

Szczególnie cieszy ją, gdy uda się dobrze doradzić klientowi. Podpowiedzieć z terminem płatności, czy sposobem załatwienia urzędowej sprawy. Albo ustrzec przed oszustwem.

— Staramy się tego pilnować. Szczególnie kiedy starsza osoba chce przesłać większą kwotę. Dyskretnie pytamy, czy wie, na co idą te pieniądze — tłumaczy Anna.

Przypomina sobie jeden przypadek. Pewna kobieta, która regularnie przychodziła do jej placówki, zaczęła wysyłać spore sumy do Azji. — Za którymś razem spytałam ją, komu to wpłaca. Okazało się, że poznała na portalu społecznościowym pana z zagranicy. Pisał jej, że bardzo potrzebuje tych pieniędzy. Zaczęłam dopytywać, czy jest tego pewna. Obruszyła się. "A co to panią interesuje", odwróciła się na pięcie i wyszła — relacjonuje.

— Za dwa tygodnie przyszła znowu z pytaniem, czy może te przekazy wycofać. Nasza rozmowa dała jej do myślenia i zgłosiła się na policję. Spóźnioną, ale jednak satysfakcję, miałyśmy — dodaje.

Pytamy też o sprawę dla pocztowców trudniejszą, czyli awiza. Czy rzeczywiście listonosze zostawiają je w skrzynkach, nawet nie próbując doręczyć listu osobiście? — Bzdura. W naszym urzędzie na pewno to się nie dzieje — odpowiada Anna.

— Bywa, że przychodzi klient do okienka i krzyczy: "cały dzień byłem w domu, a listonosz zostawił awizo". No dobrze, biorę telefon i dzwonię do listonoszki. "Ale ja tam byłam o 12, dzwoniłam, stałam pod drzwiami". Powtarzam klientowi, a on na to: "aaa faktycznie, bo ja wtedy zszedłem do piwnicy". Albo jakaś pani akurat brała prysznic i nie słyszała dzwonka do drzwi — wspomina sytuacje przy okienku.

— Jeszcze inny klient przyszedł z awanturą, że listonosz mu wszystko awizuje. Zaczęłam dopytywać. Okazało się, że w swoim nowym domu nie ma przy płocie domofonu. Za to ma tabliczkę "uwaga, zły pies". No to nic dziwnego, że listonosz nie chce ryzykować. Listonosz pierwszej pomocy

Rozwój firm kurierskich, paczkomatowy boom i problemy finansowe Poczty Polskiej sprawiają, że w ostatnich tygodniach pojawia się coraz więcej pytań o jej przyszłość. Słychać nawet głosy, że cała instytucja to przeżytek i równie dobrze możemy sobie poradzić bez niej.

— Niech pan sobie wyobrazi, że nagle wyłączają prąd i internet. Mamy wojnę za naszą granicą, różne rzeczy mogą nas spotkać. Jak ludzie mieliby się wtedy komunikować? A gdyby przyszło do akcji mobilizacyjnej, kto doręczy karty mobilizacyjne? — pyta Anna.

— Nie zapominajmy, że listonosze doręczają wielu ludziom renty i emerytury — dodaje. — Nie możemy od wszystkich wymagać zakładania konta. Niejeden emeryt nie wie nawet, jak wygląda karta bankomatowa. Może inaczej jest w dużych miastach, ale ludzie na wsi musieliby jechać 15 albo 20 kilometrów do bankomatu, żeby sobie te pieniądze pobrać.

Anna zwraca też uwagę, że niektóre starsze osoby nie mają przy sobie rodziny. Potrzebują pomocy z opłaceniem rachunków, załatwieniem różnych formalnych spraw. Dostają ją właśnie na poczcie. A listonosze mogą im nawet uratować życie.

— Jedzie dostarczyć emeryturę, nikt nie otwiera. Zaniepokojony jedzie drugi raz i okazuje się, że ktoś leży nieprzytomny z udarem. Mieliśmy wiele takich sytuacji — zaznacza.

— Musimy istnieć, choćby właśnie z tego względu społecznego. Listonosze są potrzebni i my, w okienkach też jesteśmy potrzebni. Nie wyobrażam sobie Polski bez poczty.

4
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]

Na poznańskiej Wildzie.

Sprawa pojawiła się jako jeden z wątków poruszanych na facebookowej Nieformalnej Grupie Wildeckiej. Jacek, jeden z mieszkańców Wildy napisał, że dowiedział się o planowanym przeniesieniu listonosza Tomasza w inny rejon. - Pracuje tu już ponad 17 lat. Jest lubiany i szanowany. Solidny, uprzejmy, pomocny i punktualny. Nic nie stanowi dla niego problemu. Mam nadzieję, że ktoś kto podjął decyzję o jego przeniesieniu przeczyta ten tekst i przemyśli swoją decyzję. Listonosz to bowiem nie tylko doręczyciel poczty. To ktoś pomiędzy lekarzem a powiernikiem. To ktoś na kogo się czeka. To ktoś z kim, szczególnie osoby starsze i samotne mogą choć przez chwilę porozmawiać. To ktoś, kto dla wielu staje się łącznikiem ze światem zewnętrznym - pisze. - Nie należy również zapominać, że listonosz poznaje zwyczaje mieszkańców swojego rejonu. Im dłużej w nim pracuje tym staje się skuteczniejszy. Ergo, tym lepszym jest przedstawicielem Poczty Polskiej. Poddaję to pod rozwagę decydentowi z UP nr.5 i żywię nadzieję, że zweryfikuje swoją decyzję. Dla dobra Poczty Polskiej, Pana Tomka i nas wszystkich, mieszkańców jego rejonu - dodaje.

Pod postem pojawiło się już ponad 200 reakcji i ponad 70 komentarzy. W wielu z nich można przeczytać, że pan Tomek faktycznie jest bardzo lubiany w swoim rejonie. Internauci zwracają uwagę, że nie jest to jedyna przenoszona osoba - Poczta Polska ma obecnie reorganizować rejony i taki los ma spotkać także innych pracowników dostarczających listy.

Mieszkańcy przygotowali petycję do Poczty Polskiej z prośbą o to, by pan Tomek został w swoim aktualnym rejonie. Można ją podpisać TUTAJ. W jednym z punktów na Wildzie jest też papierowa wersja petycji (na Rynku Wildeckim u Pana z garnkami i kocami - jak poinformowano na FB).

[-] [email protected] 7 points 2 months ago

JDG to najczęściej jedna z form umowy o gówno, tj. śmieciowego zatrudnienia.

[-] [email protected] 6 points 3 months ago

I niech ktoś powie, że Polska nie jest kolonią USA. Hehe.

°niedawno prezydent USA podpisał ustawę korzystna dla bogaczy z samolotami.

[-] [email protected] 6 points 3 months ago

Lanie fekaliów to wg mojej wiedzy wymysł Gazety Wybiórczej.

A co do całej sprawy: to jest przerażające, że w kryzysie mieszkaniowym wysyła się tak duże siły policyjne (że w ogóle się wysyła) na tych, którzy próbują zaspokoić podstawową potrzebę człowieka: dach nad głową - tym bardziej, gdy w tym celu wybierają opuszczony budynek.

[-] [email protected] 6 points 4 months ago

Stworzyłem społeczność [@Alkohol](https://szmer.info/c/alkohol)

i wrzuciłem tam ten artykuł + wywiad, do którego link dał @[email protected]

[-] [email protected] 6 points 4 months ago

Lobby mięsne jest bardzo silne, bogate i wpływowe. Do tego stopnia, że wspolfinansujesz hodowle zwierząt na mięso (nawet jeśli jesteś jaroszem) - właśnie m.in. dzięki temu mięso jest tak tanie. Kolejną rzeczą jest np. to, że z pozoru błaha sprawa - żeby mleko sojowe można nazywać mlekiem (lobby mięsne wygrało i nie można. Ciekawe, że np. mleczko do twarzy może nazywać się mlekiem, a mleko z ryżu nie może - to częsty argument miesozernych trolli, że mleko to tylko to co z wymion zwierzęcia) - jest tak istotna, że ww. lobby pcha w walkę o nazewnictwo grube miliony (podobnie z burgerami weganskimi itd.).

[-] [email protected] 6 points 7 months ago

Im starszy jestem tym lepsze zdanie mam o nich, choć poglądowo mi do nich bardzo daleko.

Robią ważną pracę i robią to konsekwentnie i od lat - co w Polsce nie jest częste. Często grupy znikają po kilku latach, a dwudziestoletni aktywiści mówią o wypaleniu.

[-] [email protected] 11 points 8 months ago

Widziałem już trochę dziwnych zachowań różnych ludzi na budowach. Nie zdziwiłbym się, gdyby to była samowolka.

Dla przykładu (ale to tylko jeden z przykładów, niestety): pracowałem kiedyś jako dekarz z drugim pracownikiem. Mieliśmy płacone od godziny i na obiekcie, na którym robiliśmy, byliśmy sami. Mieliśmy do zrobienia wymianę ale kominiarskich z drewnianych (demontaż i zniesienie) na stalowe (wniesienie i montaż). Mieliśmy liny, szelki i wszystko co potrzebne, by założyć stanowisko wysokościowe i wykonać te prace w miarę bezpiecznie.

Ja tam pracowałem kilka dni, współpracownik był dużo bardziej doświadczony. Po śniadaniu mówię coś w stylu:

  • No to zakładamy stanowisko i będziemy powoli działać, nie?
  • ee tam, bez stanowiska.
  • jak to bez? Czemu?
  • ee, to szkoda czasu.
  • jak nie będzie stanowiska, to ja nie wejdę na dach.
  • No to będziesz mi podawał przez właz dachowy.

I faktycznie: stanowiska nie zrobił i chodził bez żadnego zabezpieczenia po tym stromym dachu. Znosił mi stare ławy do włazu, potem odbierał nowe, nosił je po dachu i montowal.

Pamietam, Ze jak szedłem na dwor po kolejne ławy, to kobieta robiła zdjęcia/film, bo nie mogła uwierzyć. Może gdzieś w internety to trafiło.

Mój kompan miał wtedy dziewczynę, która była w ciąży z nim. W tym czasie, mając płacone od godziny, chodził bez zabezpieczenia po dachu kilkupietrowego bloku, bo szkoda czasu na robienie stanowiska.

Jak to wytłumaczysz? Ja nie potrafię.

[-] [email protected] 6 points 8 months ago

Sorry za 3 komentarz, ale nie napisałem najważniejszego:

Uwazam, ze to wszystko są groszowe sprawy i bzdury, zasłona dymna, która ma odciąć uwagę i sprawić, żeby zauważyć ledwo co istniejące różnice pomiędzy tym, a poprzednim rządem.

Wciąż ponad milion ludzi żyje w nędzy, wciąż setki tysiecy osób pozostają bez pracy. 16 milionów ludzi żyje w wykluczeniu komunikacyjnym, nie buduje się mieszkań dla biednych, tylko dla bogatych. Na bomby i wojsko przeznacza się ciężkie miliardy, a służba zdrowia jest w opłakanym stanie. Kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni, dla dzieci brakuje żłobków i przedszkoli. Nic nie robi się z katastrofa klimatyczna, a smog nas truje i zabija. Policja jest bezkarna, a politycy i urzędnicy wyprzedają wspólny majątek. Biedni płaca większe podatki niż bogaci, nie ma określonej maksymalnej kwoty dochodów (mogłaby być np. Dwukrotnością minimalnej). Od stu lat pracujemy po 8h dziennie (z dojazdami więcej), choć już moglibyśmy zmniejszyć ten czas do 3-4h. Miliony dorosłych i dzieci choruje psychicznie (depresja i inne), a najgorszy z narkotyków (który jest tez depresantem - alkohol) jest kupić łatwiej niż drożdżówkę. Ludzie pracują za grosze w firmach, które ich praca zarabiają miliardy, a my się podniecamy, ze NASTĄPIŁA WIELKA ZMIANA BO TERAZ W TVP NIE BĘDĄ JUŻ CHWALIĆ PARTII RZĄDZĄCEJ. Żebyście się nie zdziwili.

PiS, PO, SLD i inne partie łączy zdecydowanie więcej, niż dzieli. My się możemy pokłócić, ale dla Amazona Biedronki i innych mogliby rządzić nawet faszyści - byle by ich interesy nie były podważone.

[-] [email protected] 7 points 11 months ago

No i dobrze. Niech sperdalają :)

[-] [email protected] 6 points 1 year ago

Ciekawe. Narkotyki na takich miejscowkach to bardzo często problem. W Grecji anarchisci tez mieli problem z dilerami.

view more: next ›

dj1936

joined 4 years ago
MODERATOR OF