TW Wyborcza.
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,30065651,sklotersi-zajeli-prywatny-pustostan-na-pradze-zwyciezyli-w.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Warszawa_Wyborcza
Na skłot weszło 12 mężczyzn z młotami i pałkami teleskopowymi. Powiedzieli, że jeśli nie wyjdziemy sami, to wyrzucą nas siłą. Nie udało im się - mówi Janka, mieszkanka pustostanu. Radny PiS nazywa skłotersów "komunistycznymi bojówkarzami terroryzującymi właścicieli".
– Tu mamy salę gimnastyczną, tutaj będzie skate park, a tam dalej przestrzeń na warsztaty artystyczne – opowiada Werka, kiedy oprowadza mnie po ogromnych halach zakładowych byłej piekarni. Znajdujemy się na Pradze-Południe przy ul. Kamionkowskiej 50. To miejsce, które członkowie kolektywu Zaczyn zaczęli skłotować kilka miesięcy temu.
Sprawa stała się głośna w połowie lipca. Po tym, gdy obecna właścicielka budynku dowiedziała się, co dzieje się na jej terenie, pojawiła się tam z grupą eksmiterów. Skłotersi nagłośnili sprawę i dzięki wsparciu grupy kilkudziesięciu osób uniknęli eksmisji. Na jak długo?
Skłotersi w halach praskiej piekarni
Piekarz Zbigniew Fronc budował w tym miejscu swoją fabrykę od 1955 r. Przez lata urosła ona do słusznych rozmiarów i obecnie znajduje się w niej kilka hal produkcyjnych, silos, budynek gospodarczy z wieżyczką, a do pewnego momentu także sklep z zakładowymi wypiekami. Firma przestała działać ok. 2011 r., kiedy obecnie prawie 90-letni Zbigniew Fronc zaczął chorować. Od tamtego czasu budynek jest pustostanem, zarządza nim córka piekarza.
Kilkunastoosobowa grupa z kolektywu Zaczyn zamieszkała w nim w maju tego roku. To pierwszy skłot założony w Warszawie od dziewięciu lat, a jednocześnie czwarty na mapie miasta. Jest też wyjątkowy, bo o ile Syrena przy ul. Wilczej, Przychodnia przy ul. ks. Skorupki i Ada przy ul. Puławskiej to pustostany należące do miasta, to budynek piekarni oraz działka są w rękach prywatnych.
Obecni mieszkańcy piekarni to pracownicy NGO i aktywiści. Połączyły ich znajomości na studiach i wspólne kręgi znajomych. – Dla mnie to pierwszy w życiu skłot, ale niektórzy z nas mają większe doświadczenie – opowiada Werka. – To miejsce powstało na skutek gentryfikacji i nieustannie rosnących cen wynajmu mieszkań. Kiedy czynsz zaczyna wynosić ponad połowę twoich dochodów, zaczynasz pracować, żeby mieszkać, i mieszkać, żeby pracować. Sam też mógłbym znaleźć coś na wolnym rynku, ale zwyczajnie nie chcę takiego życia – mówi jeden z mieszkańców skłotu.
Kolejnym aspektem wymienianym przez skłotersów jest chęć budowania sąsiedzkiej wspólnoty. Obecnie w pustostanie organizowane są cotygodniowe spotkania i seanse filmowe. Znajdują się tam też freeshop i jadłodzielnia. – Mam poczucie, że odzyskaliśmy tę przestrzeń nie tylko dla siebie, ale także dla okolicznych sąsiadów. Dorośli i dzieci z okolicy pozytywnie reagują na to, co robimy – opowiada Janka. – Lubimy być razem jako grupa, ale znalezienie prywatności i miejsca tylko dla siebie też jest tu możliwe.
Dopytuję skłotersów o to, w jaki sposób rozumieją "prawo własności". – Uważam, że nie jest ono łamane, kiedy używamy miejsca, które od 12 lat stało puste i niszczało. W obliczu kryzysu na rynku mieszkaniowym pustostan w centrum miasta, który nie spełnia żadnej funkcji społeczno-gospodarczej, jest marnotrawstwem. Kradzież byłaby, gdybyśmy zajęli dom, gdy jego mieszkańcy pojechali na wakacje – twierdzi Janka. – Nie jestem też śmiertelnie przywiązana do tego miejsca. Wyprowadziłabym się, gdyby jego właściciele mieli w związku z nim konkretne plany.
Po dwóch miesiącach od zajęcia pustostanu doszło do konfrontacji między skłotersami a właścicielką budynku. Córka piekarza w czwartek 13 lipca miała przyjść do zakładu razem z grupą eksmiterów. – Mężczyźni trzymali w rękach młoty oraz pałki teleskopowe. W nagranych przez nas rozmowach eksmiterzy wprost mówią, że nic, ani prawo, ani policja, nie stoi na przeszkodzie, żeby nas siłą wyrzucić z przestrzeni. Pojawiła się policja. Początkowo funkcjonariusze chcieli nas zostawić samych, żebyśmy rozwiązali problem między sobą – wspomina Werka. Skłotersi napisali o eksmisji w kręgu swoich znajomych. W ciągu kilku godzin przy ul. Kamionkowskiej 50 pojawiło się kilkadziesiąt osób, którym wspólnymi siłami udało się powstrzymać eksmiterów. – Policjanci zdecydowali się zostać, kiedy zobaczyli tłum wspierających nas ludzi – mówi Werka.
Ostatecznie obydwu stronom udało się umówić na rozmowę w lepszych warunkach. – W sobotę 15 lipca odbyliśmy sześciogodzinne negocjacje. Zaproponowaliśmy, że jeśli właścicielka planuje sprzedać bądź zagospodarować teren, to aby podała nam konkretny termin, a my do tego czasu się wyniesiemy. Nie doszliśmy do porozumienia. Nasza propozycja spotkania się w towarzystwie mediatora została odrzucona. Czekamy na wyrok eksmisyjny – mówi Werka.
Ze względu na charakter eksmisji skłotersi zgłosili się do biura rzecznika praw obywatelskich.
Wojciech Brzozowski, zastępca RPO, w piśmie wysłanym do komendanta stołecznej policji podał w wątpliwość środki, jakie zastosowała właścicielka – próbę dokonania eksmisji bez komornika oraz prawomocnego wyroku sądu.
W dodatku Wojciech Brzozowski zwrócił się do policji z prośbą o zachowanie w tej sprawie szczególnej ostrożności i uwagi. – Jesteśmy zastraszane. Obrana przez właścicielkę strategia nie jest czymś wyjątkowym w skali miasta. Właściciele nieruchomości stale nękają lokatorów, grożą nielegalną eksmisją i użyciem przemocy – twierdzi Werka.
Sprawa stała się polityczna, a w ideologiczny spór włączyli się działacze prawicy oraz lewicy. Praski radny Marek Borkowski ocenia, że: "Na Kamionku grupka komunistycznych bojówkarzy terroryzuje właścicieli terenu dawnej piekarni przy ul. Kamionkowskiej. Grupka ta chce »negocjować« korzystanie z nie swojej posesji oczywiście za darmo, pod płaszczykiem a jakże działalności »kulturalnej«".
Inicjatywa spodobała się za to Indze Domańskiej, radnej os. Kinowa i działaczce Partii Razem. – "Prawo własności ma znaczenie (do dziś mamy problemy z dekretem Bieruta), ale w Polsce nadal brakuje podatku katastralnego. Można mieć nieruchomość, nie korzystać z niej i doprowadzić do ruiny. Ta sytuacja ma negatywny wpływ na cały rynek nieruchomości i najmu. Stoją puste lokale miejskie, kamienice, działki i mieszkania. Tracą na tym wszyscy mieszkańcy miasta" – przekonuje Domańska w swoim wpisie.
Właścicielka piekarni nie zgodziła się na rozmowę z dziennikarzem na temat sytuacji przy ul. Kamionkowskiej 50.