1
1
Kordian z grubej rury (chetkowski.blog.polityka.pl)
submitted 1 week ago by [email protected] to c/[email protected]
2
1
submitted 1 week ago by [email protected] to c/[email protected]
3
1
submitted 1 week ago by [email protected] to c/[email protected]
4
1
submitted 2 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
5
1
submitted 2 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
6
1
submitted 2 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
7
1
submitted 2 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
8
1
submitted 2 weeks ago* (last edited 2 weeks ago) by [email protected] to c/[email protected]

Przepraszam za paywall, ale warto przeczytać tych kilka pierwszych dostępnych akapitów, bo świetnie ujmują to, dlaczego lekcje z języka polskiego w szkole średniej są tak bardzo bezwartościowe:

Doprawdy wolałbym wysprzątać swój pokój – mówią uczniowie – a nawet całe mieszkanie, niż napisać wypracowanie z polskiego. Młodzież mamy wygadaną i biegłą w pisaniu, ale nie tak, jak życzą sobie nauczyciele języka polskiego. Pisać i mówić nastolatki uczą się poza szkołą, gdyż na lekcjach nie mogą. Podstawa programowa wymaga wprawdzie, aby uczeń „doskonalił umiejętności wyrażania własnych sądów, argumentacji i udzielania się w dyskusji”, jednak wyłącznie „na temat dzieł literackich oraz innych tekstów kultury”.

Problemy nieliterackie, za to będące w obiegu medialnym, nie mają żadnego znaczenia w edukacji polonistycznej. Jak ucznia nie interesuje literatura, nie ma szans nauczyć się poprawnie pisać i mówić po polsku. Tymczasem uczenie się przez kilkanaście lat sztuki komentowania lektur, i właściwie niczego innego, to fanaberia, która ma szansę przydać się tylko przyszłym filologom.

Czego szkoła uczy dzieci?

Choć polska szkoła zaczyna zmierzać w lepszym kierunku, wciąż jest wiele do zrobienia. Sami nauczyciele mówią, że uczą dzieci nie tego, co trzeba, a zakres przeładowanej podstawy programowej to tylko jeden z problemów. Z jakimi problemami borykają się uczniowie? Czytaj w naszym wydaniu specjalnym.

Tworzenie wypowiedzi, których bazą nie byłyby dzieła Kochanowskiego, Mickiewicza, Prusa, Szymborskiej, Tokarczuk i innych pisarzy, nie jest z uczniami ćwiczone. Na maturze praca pisemna czy ustna bez odniesień do lektur zostałaby wyzerowana. A przecież jest wiele ważnych tematów, o których nie śniło się pisarzom. A już na pewno nie mieli o nich pojęcia autorzy dzieł umieszczonych w szkolnym kanonie. Szkoda, że celem nauczania nie stało się skuteczne opanowanie narzędzia, jakim jest mowa i pismo, lecz – głosi podstawa programowa – „rozwijanie świadomości historycznoliterackiej uczniów”.

Co Prus sądziłby o rapie?

Podpisana w czerwcu przez Barbarę Nowacką zmieniona podstawa programowa do nauczania polskiego daje nauczycielom szansę na złapanie oddechu, jednak nie na tyle, aby przestali wciąż odwoływać się do literatury. Zmianie nie uległa bowiem filozofia uczenia przedmiotu. Język polski pojmowany jest przez twórców wymagań jako nauka interpretowania lektur, zaś cała reszta, w tym tworzenie i rozumienie informacji innych niż o literaturze, to nieistotne dodatki.

(...)

9
1
submitted 2 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
10
1
submitted 2 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
11
1
submitted 2 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
12
1
submitted 3 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]

Krakowski Oddział IPN i „DZIENNIK POLSKI” PRZYPOMINAJĄ. Często można się natknąć na informację, że o przyjęciu na studia w PRL decydowały tzw. punkty za pochodzenie. Zasady takiej rekrutacji zostały wprowadzone po wydarzeniach marcowych w 1968 r., w rzeczywistości jednak system faworyzowania młodzieży robotniczo-chłopskiej i blokowania dostępu na uczelnie młodzieży ze środowisk inteligenckich, ziemiańskich i mieszczańskich rozpoczął się tuż po zakończeniu wojny. Pierwsze zwiastuny

Niemal natychmiast po wojnie zaczęto działania w celu uruchomienia szkół na każdym szczeblu. Na szybkim powrocie dzieci i młodzieży do nauki zależało wszystkim, bez względu na przynależność partyjną. Chodziło o to, by nie przedłużać czasu, w którym młodzi pozostawali poza edukacją. Prowadzona w czasie wojny tajna nauka, choćby ze względów konspiracyjnych, nie mogła objąć wszystkich uczniów.

Od chwili otwarcia uniwersytetów Polska Partia Robotnicza (PPR) głosiła konieczność ich „demokratyzacji”. Oznaczać to miało zrezygnowanie z elitarnego charakteru uczelni i wprowadzenie do nich osób z niższych klas, czyli chłopów i robotników. Niepewna sytuacja polityczna w latach 1945-1946 nie pozwalała jednak PPR na radykalne reformy. Sytuację w szkołach wyższych zamierzano zmieniać stopniowo, dbając o zachowanie pozorów legalizmu prawnego. Komuniści nie mieli jeszcze lojalnych pracowników naukowych. Planowali więc pozyskać zaufanie części przedwojennego środowiska naukowego i poprzez różne szkolenia polityczne oraz ideologiczne uczynić ich sojusznikami nowego ustroju. Jednocześnie rozpoczęto przyspieszone kształcenie kadr w ramach kursów przygotowawczych mających zastąpić maturę. Władza otworzyła młodym adeptom nauki z rodzin robotniczo-chłopskich drogę do awansu. Dla tych, którzy pozostawali lojalni wobec partii, miała ofertę stypendiów oraz opiekę socjalną i pedagogiczną.

W 1945 r. zaczął się pierwszy po wojnie nabór do szkół wyższych. W tym jeszcze czasie, komuniści nie blokowali nikomu miejsc, jednak bacznie się przyglądali rekrutacji. Inteligencji nie ufano, a ziemiaństwo i bogate mieszczaństwo zaliczane było do środowisk wrogich PPR. Mimo to, w pierwszych latach po wojnie, to właśnie młodzież z tych kręgów najliczniej weszła w uczelniane progi. Z badań socjologów wynika, że pomimo trudności stawianych w latach późniejszych, to właśnie dzieci z rodzin inteligenckich najczęściej kontynuowały uniwersytecką edukację. Nowe zasady rekrutacji

Swoboda na uczelniach zaczęła być ograniczana po sfałszowanych wyborach do Sejmu Ustawodawczego. W 1947 r. komuniści ogłosili rozpoczęcie „ofensywy ideologicznej” w świecie nauki. PPR dostrzegała, że po dwóch latach od zakończenia wojny jej wpływy polityczne w szkolnictwie wszystkich stopni były niewielkie, a w szkolnictwie wyższym prawie żadne. Skupiono się więc na zmianie składu społecznego studentów. W lipcu 1947 r. Komitet Centralny PPR przyjął uchwałę dotyczącą rekrutacji na pierwszy rok studiów. Dążono do podniesienia liczby młodzieży robotniczej do poziomu 30 proc., a chłopskiej do 20 proc.. Do szkół wyższych miano skierować jak najwięcej członków PPR, Związku Walki Młodych i komunistycznych aktywistów. Podkreślano konieczność blokowania wstępu na uniwersytet „jawnym reakcjonistom”, a więc tym, którzy sprzeciwiali się programowi PPR. W komisjach rekrutacyjnych pojawił się tzw. czynnik społeczny, który z ramienia partii miał kontrolować przebieg rekrutacji.

Za zgodą Ministra Oświaty, do 1947 r. o przyjęcie na studia bez egzaminów mogli się ubiegać zasłużeni w walce żołnierze „ludowego” Wojska Polskiego i członkowie komunistycznej konspiracji oraz byli więźniowie obozów niemieckich. Od 1947 r. do tej grupy dołączono także osoby zasłużone w pracy społecznej i w odbudowie kraju oraz ze środowisk mających utrudniony dostęp do kultury. Wymagano zaświadczeń odpowiednich instytucji potwierdzających zasługi kandydata. W nabór do szkół wyższych włączone zostały Komitety Wojewódzkie PPR (od grudnia 1948 r. PZPR), które miały nadzorować instytucje wydające zaświadczenia kandydatom. Celem wprowadzanych zasad była lepsza kontrola władzy nad selekcją przyszłych studentów. Młodzież dzielono ze względu na wykształcenie czy zawód rodziców, status materialny, poglądy polityczne, wyznanie religijne czy przynależność klasową.

Efekty nowych zasady naboru nie były satysfakcjonujące dla PPR, dlatego w 1948 r. wprowadzono kolejne zmiany. Kandydatów na studia podzielono na trzy kategorie. Do kategorii „A” zaliczono najbardziej uprzywilejowanych, czyli dzieci robotników, chłopów i tzw. inteligencji pracującej, zwłaszcza ze środowisk peryferyjnych, młodzież autochtoniczną z tzw. Ziem Odzyskanych, osoby, które za działalność polityczną lub społeczną doznały uszkodzenia zdrowia od „wrogów demokracji” oraz junaków z brygad „Służby Polsce”. Dla kandydatów kategorii „A” ustalono na większości kierunków dolny limit przyjęć na 60 proc. wolnych miejsc, a w wyższych szkołach

pedagogicznych – 80 proc. Gdyby młodzież z tej kategorii nie wypełniła limitu, komisja mogła przyznać dodatkowe miejsca młodzieży z kategorii „B”, do której włączono weteranów II wojny światowej, działaczy komunistycznych organizacji młodzieżowych, osoby, które pracowały co najmniej rok w zawodzie związanym z danym kierunkiem studiów oraz nauczycieli. Pozostali kandydaci stanowili kategorię „C”. W obrębie każdej z kategorii o kolejności przyjęć decydowały wyniki egzaminu.

Kolejny rok akademicki przyniósł nowy pomysł na przeprowadzenie naboru na studia. Młodzież została podzielona na trzy kategorie i podział taki w zasadzie funkcjonował do końca PRL. Pierwsza grupa obejmowała dzieci robotników oraz chłopów mało- i średniorolnych. Kategoria druga dzieci inteligencji pracującej, a trzecia wszystkich pozostałych. Dla młodzieży pierwszych dwóch kategorii przewidziano 85 proc. miejsc na każdym wydziale. Zaczęto również ostrzej kontrolować zaświadczenia o pracy społecznej i zawodowej. Nowością było wprowadzenie do komisji rekrutacyjnych sekretarzy technicznych, którzy z ramienia partii mieli patrzeć pozostałym na ręce. Termin składania dokumentów wyznaczono na drugą połowę czerwca, a termin egzaminów wstępnych na wrzesień. W ten sposób władza zapewniła sobie dwa miesiące czasu na sprawdzenie pochodzenia i przeszłości kandydatów.

Od 1968 r. zaczęto przyznawać punkty za pochodzenie. Miała to być kara dla inteligencji za studenckie protesty. Przyznawane punkty w wielu przypadkach decydowały o przyjęciu na studia, nawet jeśli wyniki egzaminu były słabe. W oficjalnych przekazach PZPR system premiowania młodzieży pochodzenia robotniczo-chłopskiego miał wyrównać szanse młodych z biednych rodzin. W rzeczywistości chodziło o stworzenie kadr i o przerwanie naturalnego procesu kształtowania się elit umysłowych. Selekcja negatywna

Niemal od początku dobór studentów był kontrolowany przez pracowników Urzędu Bezpieczeństwa. UB, wydając negatywną opinię o kandydacie, skutecznie blokował możliwość studiowania osobom o nastawieniu antysystemowym. Obietnica przyjęcie lub groźba zwolnienia ze studiów były też skutecznym środkiem do zmuszenia do uległości wobec władzy.

Metodą selekcji negatywnej było celowe negatywne ocenianie wiedzy kandydata, bez względu na jej rzeczywisty poziom. Listy studentów, których należało negatywnie ocenić dostarczała władzom uczelni lub konkretnym profesorom partia oraz UB/SB. Innym sposobem na zmniejszenie szans było rozmyślne usunięcie nazwiska kandydata z uprzywilejowanej kategorii i przesunięcie do innej. Zdarzało się też, że administracja uczelni odmawiała przyjęcia dokumentów kandydata uzasadniając to brakiem wymaganych zaświadczeń. Na niektórych kierunkach, np. do Akademii Nauk Politycznych czy Wyższej Szkole Handlu Morskiego w Sopocie, była przeprowadzana rekrutacja zamknięta. Możliwość studiowania na tych kierunkach miała tylko wąska grupa osób. Efekty niezadowalające

Stosowane przez PPR metody selekcji na studia nie osiągnęły takich efektów, jakich oczekiwano. To niepowodzenie wynikało z kilku powodów. Kategorie, na które podzielono młodzież okazały się płynne. Wśród studentów z Ziem Zachodnich pojawiły się także dzieci ziemian i kupców. W komisjach rekrutacyjnych zawodził „czynnik społeczny”. Część reprezentantów partii w czasie rekrutacji była na urlopie. Nierzadko kandydaci kategorii „A” osiągali tak słabe wyniki egzaminów wstępnych, że władze uczelni decydowały się jednak przyjąć osobę z innych kategorii. PPR/PZPR nie mogła sobie również poradzić z tzw. kumoterstwem i przyjmowaniem na studia dzieci znajomych. Rywalizujące ze sobą komunistyczne organizacje polityczne i społeczne usuwały z list dzieci robotnicze i wprowadzały dzieci pracowników umysłowych. Poważnym problemem stała się też wiarygodność zaświadczeń o pochodzeniu społecznym.

Przez cały okres Polski „ludowej” na skuteczność działań wpływała również postawa pracowników naukowych oraz członków komisji. Nierzadko dzięki ich pomocy nawet młodzież widniejąca na liście osób do odrzucenia mogła rozpocząć edukację.

Paweł Stachnik

13
1
submitted 4 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
14
1
submitted 4 weeks ago by [email protected] to c/[email protected]
15
1
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]
16
1
submitted 1 month ago by [email protected] to c/[email protected]

Czy ktoś zajmuje się małymi dziećmi i może potwierdzić te obserwacje?

17
1
submitted 3 months ago* (last edited 3 months ago) by [email protected] to c/[email protected]
18
10
submitted 3 months ago by [email protected] to c/[email protected]
19
10
submitted 3 months ago by [email protected] to c/[email protected]

Dzieci pracują w ciszy. Sztywny, regularny rytm nauki wyznaczają im dzwonki. Wszyscy siedzą w równo ułożonych ławkach i wykonują polecenia nauczyciela. Ten przekazuje wiedzę wyznaczoną przez podstawę programową. Na koniec kilkuletniego cyklu – ogólny egzamin. Brzmi znajomo? Bez wątpienia.

Ten system szkolnictwa ma już ponad 200 lat. A same pruskie szkoły przeszły drogę od powszechnej alfabetyzacji do… kształtowania przykładnych obywateli. Co Napoleon ma wspólnego z uczniami?

Pierwsze jaskółki nadchodzących zmian pojawiają się w XVIII wieku. Fryderyk Wilhelm I wprowadza obowiązek szkolny już w 1717 roku. Obejmuje on naukę czytania, pisania i podstawowych rachunków. Przy wsparciu panujących kolejno władców pastor Johann Julius Hecker funduje szkoły i pierwsze seminarium nauczycielskie. W 1763 roku spisuje podstawowe założenia systemu planowanego przez Fryderyka Wielkiego. Szkoły miały podlegać inspekcjom, a obowiązek nauki obejmował dzieci od 5 do 13 lub 14 roku życia.

Początkowo już sam pomysł alfabetyzacji gminu nie wzbudza zachwytu, szczególnie wśród szlachty. Dlaczego? Jak wówczas mówiono: „Jak bydło – im głupszy chłop, tym łatwiej zaakceptuje swój los”. Również rodzice, szczególnie na wsiach, nie chcą posyłać dzieci do szkół. Te i tak miały już wystarczająco zajęć. Były przecież potrzebne przy pracach domowych. Zarządzenie wprowadzające obowiązek szkolny w Prusach

fot.domena publiczna Zarządzenie wprowadzające obowiązek szkolny w Prusach

Sytuacja zmienia się po latach przez… wojny napoleońskie. Bitwa pod Jeną-Austerlitz odbija się boleśnie nie tylko na siłach Prusaków, ale też na ich dumie. Jak na dłoni widać największe bolączki pruskiej armii. Starzejąca się kadra oficerska, archaiczne metody szkolenia żołnierzy i walki. Słaba mobilność wojska. Brak komunikacji, powolne reagowanie na sytuację. Żołnierze, którzy mylą się podczas formowania szeregów. A do tego źle zorganizowana administracja. Ile osób może zajmować jedno stanowisko? Jak się okazuje – wiele. Pruskie wojsko w tym samym czasie miało bowiem trzech szefów sztabu. Rezultat jest oczywisty. Prusacy w starciu z francuską armią ponoszą sromotną klęskę. Na tyle dotkliwą, że nikt już nie kwestionuje zmian wprowadzanych przez następnego władcę, Fryderyka Wilhelma III.

Czytaj też: „Trzeba ludzi zrobić Polakami”. Po co powołano Komisję Edukacji Narodowej?

Model, który pokochał świat

Rozwijający się pruski system jest idealną odpowiedzią na XIX-wieczne potrzeby. Kraj przechodzi bowiem fazę industrializacji. Kogo najbardziej brakuje? Przede wszystkim: oddanych państwu prostych obywateli, którzy rozumieją pisemne instrukcje i obwieszczenia. Powszechna szkoła podstawowa ma ukształtować przyszłych żołnierzy, metodycznych robotników i skrupulatnych urzędników. Od rozkładu klasy po formułę zajęć – wszystko przyzwyczaja dzieci do indywidualnej, powtarzalnej pracy. A co najważniejsze, model wprowadzony przez Fryderyka Wilhelma III i rozwijany przez kolejnych władców, uczy poszanowania hierarchii i posłuszeństwa. Elementów niezwykle pożądanych w krajach autorytarnych.

Na szczycie edukacyjnej piramidy jest oczywiście państwo. Szkoły podlegają pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Zakres przekazywanej wiedzy i wymagania wobec nauczycieli regulują ustawy. Skuteczność nauczania określają wyniki egzaminów, a samo funkcjonowanie szkół może być sprawdzane przez urzędników. Na terenie całych Prus dzieci mają uczyć się tego samego, w identyczny sposób. Bez uwzględnienia indywidualnych predyspozycji. Wszystko ma się odbywać zgodnie z odgórnie narzuconym planem. A gdzie w tym wszystkim uczniowie? Ci zajmują ostatni, najniższy szczebel w hierarchii. Różnicę widać doskonale w II RP, gdzie poziom analfabetyzmu różnił się w zależności od tego, kto wcześniej zajmował dany teren.

fot.NAC/domena publiczna Różnicę widać doskonale w II RP, gdzie poziom analfabetyzmu różnił się w zależności od tego, kto wcześniej zajmował dany teren.

Model odnosi sukces, na który inne kraje spoglądają z zazdrością. Prusy pozbywają się problemu analfabetyzmu. Obowiązek szkolny realizuje się bardzo skrupulatnie. O ile w pierwszych dekadach XIX wieku na lekcje uczęszczała około połowa dzieci, o tyle w latach 80. udaje się osiągnąć 100 procent. Efekt? Różnicę widać doskonale w II RP, gdzie poziom analfabetyzmu różnił się w zależności od tego, kto wcześniej zajmował dany teren. W latach 20. XX wieku na obszarze odzyskanym z rąk pruskich współczynnik wynosił nieco ponad 4 procent. W tzw. Kongresówce niepiśmienna była co trzecia osoba, a im dalej na wschód, tym gorzej. Najbardziej niechlubne statystyki sięgają prawie 65 procent.

Żadne inne ówczesne państwo nie reguluje do tego stopnia obowiązków i wymagań wobec nauczycieli. Władcy sąsiednich krajów zaczynają więc wprowadzać pruski model edukacji u siebie. Z czasem system przyjmuje się w nawet w Ameryce i kilku krajach azjatyckich.

Czytaj też: „Polska krajem ludzi kształcących się”. Skąd się brała obsesja Gomułki na punkcie edukacji?

Klasy od linijki

Do końca XIX wieku powstają ściśle określone wytyczne, w jakich warunkach dzieci mają zdobywać wiedzę. Prusy jako jeden z pierwszych krajów na świecie wprowadzają podatek na finansowanie edukacji. Oczywiście realizacja założeń zajmuje kolejne lata – szkoły powstają często od zera. Dobrze, jeśli udało się zaadaptować w tym celu istniejące już budynki. Jak wyglądają wzorcowe klasy?

Na każdego ucznia przypada ławka o wielkości przynajmniej 0,6 metra kwadratowego, a także własne krzesło. Dzieci siedzą jedno za drugim, w równych odległościach, a miejsce zależy przede wszystkim od wzrostu. Sale lekcyjne muszą osłaniać przed wiatrem i deszczem. Na wyposażeniu są: tablica i gąbki, mównica, biurko nauczyciela i przynajmniej jedna szafka na pomoce naukowe. Ponadto uczniowie muszą mieć dostęp do podręczników, map, cyrkli i globusa. W szkole znajduje się też jakiś instrument, najczęściej skrzypce.

W jednej klasie może uczyć się maksymalnie 80 osób. Powyżej tej liczby należy utworzyć dwie grupy – bądź trzy, jeśli uczniów jest więcej niż 120. A co w sytuacji, kiedy w budynku brakowało sal lub nauczycieli, by prowadzić kilka grup jednocześnie? Wtedy można podzielić klasy na poranne i popołudniowe. Sama organizacja roku jest dostosowana przede wszystkim do dzieci wiejskich. Stąd długie wakacje wypadające latem. Uczniowie byli wówczas bardziej potrzebni na polach i w gospodarstwach niż na lekcjach. XIX-wieczna sala lekcyjna

fot.Jorge Royan / http://www.royan.com.ar/CC BY-SA 3.0 XIX-wieczna sala lekcyjna

Na wzór ówczesnych fabryk, początek i koniec lekcji wyznaczają dzwonki. Dlaczego? Chodziło głównie o przyzwyczajenie do sygnałów dźwiękowych, z którymi zetkną się jako przyszli pracownicy. Dzieci należy nauczyć, kiedy mają porzucić inne zajęcia i wrócić do swoich ławek. W przypadku braku dyscypliny nauczyciele mogą stosować kary fizyczne.

Dzieci uczy się przede wszystkim czytania, pisania i podstaw matematyki. Poza tym – ogólnej wiedzy dotyczącej historii i nauk przyrodniczych. Choć szkoły z założenia są świeckie, w planach zajęć jest miejsce na religię. Istotną rolę w formowaniu przyszłych pokoleń odgrywają przedmioty humanistyczne. Na lekcjach obowiązuje ścisła, starannie dobrana lista lektur, a teksty, których nie obejmuje, nie są omawiane. Brzmi znajomo? Taki zabieg miał jasny cel. Szkoła kształtowała w ten sposób postawę patriotyczną i wyrabiała w uczniach pożądane przez władzę poglądy.

Gdzie w tym nauczyciele?

Właściwie są oni ogniwem pomiędzy dziećmi a państwem. Reforma Fryderyka Wilhelma III sprawia, że nauczanie staje się oficjalnym zawodem. Jeszcze w XVIII wieku edukowaniem zajmowali się często byli podoficerowie i duchowni, o różnych kompetencjach. Czasem było to dodatkowe zajęcie kościelnych organistów. Na początku kolejnego stulecia w życie wchodzą państwowe regulacje dotyczące wykształcenia i pracy nauczycieli. Ci muszą zdobyć certyfikat uprawniający do wykonywania zawodu. Oznacza to konieczność ukończenia państwowego kolegium i zdania egzaminu. Następnie nauczyciel uczy ściśle według odgórnie opracowanego planu, otrzymując państwowe wynagrodzenie. Jego wysokość oscyluje w okolicach 1/3 zarobków proboszcza – powszechnie mówiło się, że nauczyciele klepią przysłowiową biedę.

Osoby, które decydują się podjąć tę pracę, nie mają najlepszej opinii. Nauczycielom często przypisuje się zarozumiałość, czasem wręcz apodyktyczność. Mimo to z biegiem lat zawód cieszy się coraz większym poważaniem. Głównie z powodu coraz lepszych rezultatów systemu edukacji. Pod koniec stulecia pojawia się nawet przysłowie: „Bitwy pod Königgrätz i Sedanem zostały rozstrzygnięte przez pruskiego nauczyciela szkoły podstawowej”. W obu starciach pruska armia wykazała się perfekcyjnym wyszkoleniem i sprawną organizacją. Źródła:

Klus-Stańska D., Między wiedzą a władzą. Dziecięce uczenie się w dyskursach pedagogicznych, Bydgoszcz 2008.
Nitecka-Walerych A., Cisza w edukacji wczesnoszkolnej, „Colloquium Pedagogika – Nauki o Polityce i Administracji” 4(44)/2021.
Parker C., Experimental Schools in Germany in the Eighteenth Century, www.journals.uchicago.edu [dostęp: 3.03.2022].
Piński A., Pruski model edukacji fatalnie odbija się na gospodarce, www.obserwatorfinansowy.pl [dostęp: 28.02.2022].
Walenta A., Analfabetyzm i jego skutki w życiu społecznem i gospodarczem, „Głos Nauczycielski” nr 8, 20 lutego 1930 roku.
20
0
submitted 5 months ago by [email protected] to c/[email protected]
21
7
submitted 7 months ago by [email protected] to c/[email protected]

Tzw. Lex Kamilek nałożył na szkoły obowiązek stworzenia kodeksu bezpiecznych relacji dzieci i pracowników. Ma ktoś pomysły na rozwiązania które mogłyby tam trafić?

22
2
submitted 7 months ago by [email protected] to c/[email protected]
23
2
submitted 7 months ago by [email protected] to c/[email protected]

Spoiler: dokopie najbiedniejszym i pogłębi podziały klasowe

24
6
submitted 7 months ago by [email protected] to c/[email protected]
25
7
submitted 8 months ago by [email protected] to c/[email protected]
view more: next ›

system edukacji, szkoły

102 readers
4 users here now

founded 2 years ago
MODERATORS